XXXVII.

10.9K 501 147
                                    

—Kto ci to zrobił? — Ponowił to kretyńskie pytanie i o nieistniejący Boże, dlaczego nie nakazałeś mi przynieść tu ze sobą słuchawek?

Wtedy wcisnęłabym je do uszu nie musząc wysłuchiwać tak irytującego ględzenia.

—Zadzwonię do Eleny. — Powiedziałam bardziej do siebie, niż do niego i wybrałam konkretny numer telefonu niemalże błagając w myślach, by rudzielec odebrał.

—Najpierw ze mną porozmawiaj. — Urządzenie, które mogło wyciągnąć mnie z tej żenującej sytuacji zostało mi brutalnie odebrane, a połączenie do dziewczyny zakończone, zanim zdążył wybrzmieć pierwszy sygnał.

—Pojebało cię już do reszty? Oddawaj to! — Machnęłam ręką chcąc wyrwać mu komórkę, jednak w porę zrobił krok w tył. — Jak nie oddasz mi tego telefonu, nigdy więcej nic dla ciebie nie wyprodukuję. Przysięgam.

Wymachiwałam dłońmi, jakbym miała zaraz z ich pomocą odlecieć, a on dalej stał, zupełnie niewzruszony i patrzył prosto w moje oczy.

—Furiadna, spokój.

—Nie nazywaj mnie tak.

—To ochłoń, bo zachowujesz się, jak psychopatka. Potem porozmawiamy, a na końcu może oddam ci telefon.

—Mam lepszy plan. — Pchnęłam go z całej siły w tors i stanęłam prosto przed nim w jakiejś dziwnej, nienaturalnej pozycji bojowej. — Zrzucę cię z tego dachu, bo jesteś najbardziej upierdliwą osobą, jaką znam i nawet na innym kontynencie musiałeś mnie wkurwić, choć przez chwilę było tak normalnie! Musiałeś wszystko zjebać tym swoim ptasim móżdżkiem imbecylu!

—Masz problemy z agresją Ariadna.

—Błagam skacz. Skacz i zamilknij na Amen. — Westchnęłam chowając twarz w dłoniach i wypuściłam z ust nagromadzone od natłoku słów powietrze.

—Dobrze. — Odparł obojętnie, a następnie podszedł do barierki i bez zawahania zawiesił na niej prawą nogę.

Potem drugą.

Przeszedł przez balustradę stojąc jedynie czubkami butów na skrawku dachu. Odwrócił się w moją stronę zaciskając ręce na poręczy.

Nie minęła chwila, a ja znalazłam się obok niego.

—Złaź stąd. — Niemalże ryknęłam walcząc ze sobą, by nie zepchnąć go z kilkudziesięciopiętrowego budynku za tak skrajnie idiotyczne zachowanie. — Finnian nie żartuj sobie. Złaź.

—Przecież chciałaś, żebym skoczył. No dalej. Zepchnij mnie, jeżeli właśnie tego chcesz.

Grał na moich emocjach, niczym zawodowy pianista na swym instrumencie. Bawił się nimi, bo przecież doskonale wiedział, że go nie zrzucę.

A szkoda, że nie byłam na tyle obłąkana, by to zrobić.

—Zejdź.

—Najpierw odpowiedz na moje pytanie. Te blizny, kto je zrobił?

Spojrzałam w intensywny odcień ciemnozielonych oczysk lustrujących mnie na wylot. Niemogących pogodzić się z najmniejszą odmową, które nawet nie czekały, aż odpowiem. One wiedziały, że to zrobię prędzej, czy później.

—Mój ojciec.

Nawet szum miasta nie był w stanie przedrzeć się przez głuchą ciszę, jaka między nami zapanowała.

Słowa z jego ściśniętych w wąską linię ust były całkowicie zbędne.

Ja doskonale wiedziałam, o czym wtedy myślał.

Senza FineOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz