XLIII.

11.6K 602 263
                                    

   Powolnym ruchem przysunęłam się jeszcze bliżej niego.

I choć wątpliwości grały główne skrzypce w myślach, ja już dawno podjęłam decyzję.

Wiedziałam, że żadne zwątpienie, żadna ulotna rozterka nie powstrzyma mnie przed tym, co zamierzałam zrobić.

  Impuls skłonił mnie, żeby wstać i usiąść na jego kolanach.

  Przecież to nadal była rozgrywka, którą chciałam zwyciężyć. Nie, nie chciałam. Ja musiałam zwyciężyć.

  Siedziałam bokiem i położyłam ręce na obu jego ramionach gapiąc się wściekle w parę zielonych tęczówek, która zdawała się pozostawać obojętna na bliskość.

Ręce Finniana twardo trwały na podłokietnikach, jakby były do nich przytwierdzone. Nie umiałam wyczytać z jego twarzy absolutnie nic poza zobojętnieniem, które miałam nadzieję, że było udawane.

  Spojrzał na mnie wyczekująco, więc delikatnie, powolutku, zbliżyłam usta do zagłębienia w jego szyi pozostawiając na niej drobny pocałunek. Zapach perfum dotarł do mych nozdrzy, a wraz z nim atmosfera zaczęła gęstnieć. Przynajmniej takie miałam wrażenie.

  Zostawiałam pocałunki na kolejnych miejscach, coraz wyżej, kawałek po kawałku w końcu docierając do szczęki, którą musnęłam palcem wskazującym.

Przymrużyłam oczy i zdobyłam się na krok, o który nie podejrzewałabym samej siebie nawet w snach. Pocałowałam go w usta. W pełne, różowe wargi, które cierpliwie czekały, aż wreszcie to zrobię.

Nie oddał go.

Odsunęłam się zerkając na jego niezachwianą facjatę, którą przyozdobił niemalże niewidoczny, kpiący uśmieszek.

  On nie miał zamiaru się poddać i najwidoczniej przychodziło mu to z niebywałą łatwością.

Pocałowałam znowu. Bez najmniejszej reakcji.

  Finnian siedział nieruchomo, a o tym, że jeszcze egzystuje świadczyły tylko jednostajne oddechy i mrugnięcia. Nic więcej.

Czułam się upokorzona.

Upokorzona kolejną przegraną na koncie i tym, że nie byłam w stanie zrobić absolutnie nic, by mi uległ.

  Westchnęłam markotnie i zdjęłam dłonie z jego twarzy.

  Postawiłam nogę na ziemi, by posępnym ruchem wrócić na swoje krzesło i tym samym zakończyć tą zabawę z niezadowalającym efektem, gdy on chwycił mnie za rękę.

  Lekko szarpnął, bym wróciła do wcześniejszej pozycji. Nie rozumiałam, o co mu chodziło. Przecież już wygrał. Poddałam się. Nie było najmniejszego sensu ciągnąć tej farsy dalej.

Dopiero po chwili zrozumiałam, w jakim celu to zrobił.

Tym razem, to on mnie pocałował. Z całą mocą, która spadła na całe moje ciało, jak bomba chwilę przed wybuchem.

  Zacisnął ciepłe dłonie na mojej talii i dalej przyszpilał swoje usta do moich, jakby chciał z nich ukraść całe życie, całą siłę, jaką dysponowały.

Brakowało mi tchu.

Po raz pierwszy w życiu ktoś całował mnie w ten sposób.

Całował mnie tak, jakby już nigdy nie zamierzał przestać. Jakby czekał na ten moment od wielu godzin, dni, miesięcy, lat, dekad i nie był w stanie się nim dostatecznie nacieszyć.

—Wygrałaś. — Wyszeptał między pocałunkami i przeniósł się na moją szyję oddając jej całego siebie. — Wygrałaś, chemiczko.

—Jesteś... — Wstrzymałam oddech, gdy delikatnie zassał rozgrzaną do czerwoności skórę. — Jesteś nienormalny.

Senza FineOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz