LII.

12K 590 206
                                    

    Drzwi zatrzasnęły się zaraz po wyjściu Antonio, który był ostatni. Okrągły stół nagle przestał być tak potężny, jak dotychczas.

Był mały. Zbyt mały, by skutecznie odgrodzić mnie od Finniana. Od jego pociemniałych oczu i zdenerwowania, które dominowało nawet nad ostrym zapachem perfum.

Ten wzrok mnie kuł. Wbijał cieniutkie, ostre kolce prosto w głowę i niszczył. Bezlitośnie.

Mimo milczenia, mimo głuchej, pustej ciszy miałam poczucie, jakby krzyczał. Bezsłownie, bezdźwięcznie rozdzierał gardło nie wypowiadając przy tym nic konkretnego. Po prostu wrzeszczał.

—No więc? Mieliśmy coś razem porobić.

Tylko na tyle było mnie stać. Na żałosną zmianę tematu i udanie, że scena sprzed paru chwil nie miała miejsca.

—Dlaczego mi nie powiedziałaś?

Wzdrygnęłam się. Ciarki rozeszły się po całym ciele, a ciężka gula zastygła w gardle. Nigdy nie słyszałam w jego głosie tak ogromnego bólu.

Brzmiał, jakby ten ból rozerwał mu serce na strzępy.

—A co miałam powiedzieć? — Uśmiechnęłam się smutno bawiąc się przy tym pojedynczą, srebrną bransoletką na lewej dłoni. — Że przez twój wybitny numerek ojciec pociął mi plecy? Nie potrzebuję litości Finnian. — Dorzuciłam dosadnie z trudem utrzymując kontakt wzrokowy.

Zielone tęczówki po raz pierwszy w mojej obecności tak niemo cierpiały.

Nie mogłam znieść tego widoku. Choć powinnam sądzić, że cierpiały słusznie i zasłużyły sobie na to, nie potrafiłam.

—Nie chodzi o litość. — Zacisnął szczękę i przetarł twarz otwartymi dłońmi. — Ja ci to zrobiłem. Przeze mnie masz te blizny. — Powiedział chyba tylko po, by urzeczywistnić własne myśli.

—I przez mojego ojca. — Dodałam.

Ścisnął prawą dłoń w pięść i z całą mocą uderzył nią w stół. Szklanki, popielniczki, długopisy butelki stojące na nim, zadrgały od siły zadanego nieopodal ciosu, a moją jedyną reakcją było uniesienie jednej brwi.

—Przeze mnie. — Powtórzył nie zwracając szczególnej uwagi na knykcie zalewające się krwią i uderzył znowu.

Tym razem już nie zostawiłam jego poczynań bez słowa.

Podbiegłam do niego chwytając za zakrwawioną rękę, gdy próbował zamachnąć się po raz kolejny.

—Połamanie sobie kości nie sprawi, że ta blizna zniknie. — Wypowiedziałam tak spokojnie, jak tylko potrafiłam.

Jego mętny, przerażony wzrok sprawił, że niewiele myśląc, usiadłam obok i ścisnęłam jego dłoń otaczając ją obiema swoimi.

Strugi krwi kapały mi po nadgarstkach, ale nie obchodziło mnie to. W najmniejszym stopniu.

Wypuścił z ust zimne powietrze, które musnęło moją twarz, a jego poraniona ręka z każdą sekundą drżała coraz bardziej.

Wyrwał ją z uścisku niby spoglądając na mnie, choć wzrokiem tak pustym, jakby tlące się w nim życie dobiegło wtedy końca.

Nigdy nie widziałam go w takim stanie.

A już tym bardziej nigdy nie widziałam, by przed kimś klękał. Wstrzymałam oddech, gdy dostrzegłam, jak opada dwoma kolanami na drewnianą posadzkę. Prosto przede mną.

—Uspokój się. Nie wiedziałeś o tym, jak traktuje mnie ojciec tak? To, co zrobiłeś było chujowe, ale gdybyś miał świadomość, jakie poniosę konsekwencje, nigdy nie wysłałbyś mu tego zdjęcia, zgadza się? — Niemal niewidocznie pokiwał głową odnajdując wzrokiem schnącą krew na moich rękach. Patrzył na nią z obrzydzeniem. — Dlatego wstawaj, musimy cię opatrzyć.

Senza FineOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz