I.

11.3K 352 10
                                    

27.09.2020r.

   Rzeczywistość, choć bywała niesamowicie brutalna, czasem potrafiła też sprzyjać. I mimo wielkiej kłótni z ojcem zwieńczonej dwoma nowymi bliznami na dłoni, byłam mu całkiem wdzięczna za ten pomysł. Za to, że kazał mi wziąć ślub z nieznajomym dwudziestodwulatkiem tylko po to, by pomóc sobie w szemranych interesach.

  Odkąd pamiętam wciskał mi i matce kit, że prowadzi firmę transportową, która świetnie prosperuje. Przewozi meble, płoty i inne durnoty czerpiąc z tego tak ogromne zyski, że stać nas było ma mieszkanie w pałacu z setką służby, niczym rodzina królewska. W część z transportem dało się uwierzyć, ale doskonale wiedziałam, że omija spory fragment tej historii nie chcąc nas wciągnąć w swój syf.

Może i ta niewiedza była lepsza od realiów.

—Nie przynieś mi wstydu Ari. — Skomentował, jak zwykle naburmuszony ojciec wchodząc do mojego pokoju, gdy skrupulatnie umieszczałam książki chemiczne do kartonowych pudełek. — To twój mąż.

Pierdol się. Ty i Marco Lorenzin aka mój mąż możecie iść się pierdolić.

—No co ty. — Zironizowałam szepcząc pod nosem, by mnie nie usłyszał, a krew zalała całe moje ciało, gdy tylko przypomniałam sobie jego rozmowę z moim pożal się boże mężulkiem sprzed dwóch dni.

   To na niego miał zamiar przepisać po śmierci część majątku i firmę. Nie na mnie, ani nawet na matkę. Na przygłupiego zięcia śliniącego się do mnie, jak mysz do kawałka sera. Jak sam to ujął „Ariadna jest mądrą dziewczynką, ale nie zna tego świata. Będę jej przesyłał pieniądze, ale dopóki jesteście małżeństwem, to ty będziesz sprawował pieczę nad finansami. Jesteś głową rodziny i kiedyś przejmiesz interes. Mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz synu" i inne takie bzdety, których słuchałam z zaciśniętą szczęką.

—Na pewno chcesz iść na te studia? — Zapytał opierając się o framugę drzwi i odpalił pokaźne cygaro.

—Będziemy mieszkać blisko uniwersytetu, a marzyłam o tym od zawsze. Chociaż tego mi nie zakazuj. — Jęknęłam niemalże błagalnie zerkając na pięćdziesięciosześciolatka z nutą stresu w głosie.

—Nie zakazuję. Tylko nie wychylaj się. Twoje nazwisko może wzbudzać niepotrzebne zainteresowanie.

  Zainteresowanie? Raczej strach. Na Sycylii nazwisko Pastorini, a zwłaszcza gdy przed nim stało „Valerio" można było używać zamiennie z „spierdalaj stąd w podskokach". Wystarczyło jedno słowo, jedna wzmianka o tatusiu, a ludzie wpatrywali się we mnie, jak w ducha i ulatniali najdalej, gdzie się dało.

—Przecież wiesz, że będę gadać tylko z Eleną. — Wspomniałam moją najlepszą, i jak na razie jedyną przyjaciółkę, z którą znałam się praktycznie od kołyski. Nasi ojcowie ze sobą współpracowali, więc nie mogła bać się świata, do którego sama poniekąd należała. No, może jej rodzina była mniej popaprana, niż moja, aczkolwiek też brała czynny udział w działalnościach podchodzących pod jakieś mafijne zapędy, których ja nie rozumiałam. Albo nie chciałam zrozumieć.

  Przyglądałam się krótką chwilę jego ciemnym oczom i dostrzegłam w nich coś w rodzaju smutku. Tak, chyba to był smutek wymieszany z nadchodzącą tęsknotą. Bądź, co bądź mieszkałam pod tym dachem ponad dwadzieścia lat i znosiłam wszystkie jego kary, przytyki i niekonwencjonalne metody wychowawcze. Mieszkając w przeogromnym pałacu wartym miliardy euro czułam się od zawsze, jak ptak zamknięty w klatce. Złotej, prawda, ale dalej klatce. A teraz miałam z niej uciec. Wyfrunąć, zacząć nowe życie w kolejnej klatce. Tym razem nieco swobodniejszej, z jakąś namiastką samodzielności, której byłam spragniona bardziej, niż ryba wody.

—Dzwoń czasem do mamy. Nie może znieść myśli, że cię tutaj nie będzie. I przyjeżdżaj, kiedy tylko będziesz chciała. To wciąż twój dom Ariadno.

  Dom. Słowo obijało się po mojej głowie, niczym mantra. To coś było domem?

—Okej.

   I już niecałą godzinę później przy pomocy sześciu lokajów wcisnęłam ostatnie pudła do bagażnika czarnego, matowego Jeepa. Poprawiłam grzywkę po bokach, która jak zwykle zresztą żyła swoim własnym życiem podobnie, jak kasztanowe, długie włosy z potencjałem na loki. Może gdybym nie katowała ich połowę życia prostownicą, nie musiałabym się teraz z nimi aż tak męczyć.

—Czyli moja słodka Arusia naprawdę wyjeżdża? — Z rozmyślań wyrwał mnie głos uroczego, siwiejącego mężczyzny w fartuchu. Uśmiechnęłam się od ucha do ucha i podbiegłam do niego wtulając się w jego tors.

—Lawrence... — Jęknęłam niezadowolona. — Za tobą będę tęsknić najbardziej.

—Chyba za moją kuchnią. — Odpyskował zaciągając się papierosem i poklepał mnie po plecach. — Dbaj o siebie kwiatuszku. Może nawet się zakochasz. Ten cały Marco nie wydaje się taki zły.

—Nie ma szans. — Odparłam bez najmniejszego przemyślenia. — Nie kręci mnie.

    Jak ma mnie kręcić ktoś, kto jest tylko pionkiem w grze mojego ojca, i kto uważa mnie za pewnik. A raczej uważał, bo jasno dałam mu do zrozumienia, że poza kumpelstwem nie ma na co liczyć i nie wynikało to tylko z mojej dumy i chęci sprzeciwienia się ojcu przynajmniej w ten sposób. Po prostu nie pociągał mnie ani wyglądem, ani intelektem i poza bogatymi rodzicami chcącymi dopiąć interesu z tatą, nigdy bym za niego nie wyszła.

—A noc poślubna? Aż tak źle było? — Zapytał wrzucając spalonego już papierosa do gustownej, ceramicznej popielniczki na niewielkim stoliku zdobiącym taras.

—Spędziłam ją z Eleną chlejąc wino, a on nie wiem co robił. — Powiedziałam roześmiana przypominając sobie malujący się szok na twarzy Marco, gdy tylko oznajmiłam mu, że na nocne igraszki nie ma co liczyć. Nigdy. — Zbyt mu zależy na aprobacie ojca, więc nie odezwie się ani słowem, co mi jak najbardziej odpowiada. On będzie robił swoje, ja swoje i każdy zadowolony.

   Przyglądał mi się w skupieniu, jakby nie do końca pewien, czy rzeczywiście tak sądzę. I jego lekkość w odczytywaniu emocji, jak zwykle była słuszna. Boże, co ja plotłam? Jak każdy ma być zadowolony, kiedy ja utknęłam w zaaranżowanym małżeństwie, które brzydziło mnie na samą myśl. Jak to w ogóle brzmiało? Dwudziestolatka dopiero co rozpoczynająca studia i po raz pierwszy mająca mieszkać poza domem rodzinnym ma męża. Od trzech dni. Obrzydlistwo.

—Wiem, że kiedyś znajdziesz miłość Aria. Taką, na jaką zasługujesz. Czuję to. — Przyciągnął mnie do siebie ponownie, a z mych ust mimowolnie wydostało się prychnięcie.

  Miłość, to ostatni przywilej, na jaki czekałam w tym ponurym życiu. Wizja posiadania kogoś, kto kocha mnie bezwarunkowo i zrobi wszystko, by mnie uszczęśliwić wydawała się tak samo nierealna, jak to, że mój ojciec nie ma nic wspólnego z najpotężniejszą sycylijską mafią. Nigdy nie chciałam miłości. Ja chciałam być wolna. I jeszcze nie wiem, jak to zrobię, ale kiedyś wydostanę się spod tego przeklętego klosza i grubą kreską oddzielę od siebie Valerio Pastorini.

—Wystarczy mi miłość do ciebie. Kocham cię Lawrence. Obiecuję, że będę wpadać tak często, jak to tylko możliwe. — Odsunęłam się od niego walcząc, by nie wybuchnąć głośnym płaczem i stanęłam przy samochodzie machając mu na pożegnanie.

—A z mamą gadałaś?

—Pogadam, ale nie dziś. — Rzuciłam szybko i zanim zdążył coś jeszcze dodać pospiesznie wsiadłam do pojazdu i skierowałam się w stronę metalowej bramy, która otwierała się poprzez rozpoznanie twarzy. Ile ja musiałam nabłagać się ojca, by w systemie pojawiła się również moja facjata. Ile płaczu, obrażeń i ran zniosłam, by nie musieć wszędzie wychodzić w asyście ochroniarza, jak jakiś pieprzony prezydent.

No to w drogę. Do nowego domu. Do domu, który może nie będzie kojarzył mi się tylko z bólem, cierpieniem i potokiem łez. Do domu, w którym możliwe, że zaznam upragniony spokój.

Ale tylko może.


***

Jak wam się podoba???

Ściskam za każdą gwiazdkę i komentarz! Buziole

Senza FineOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz