XXVI.

10.5K 369 16
                                    

Finnian

Gonitwa myśli przewyższała prędkością licznik na ekranie kokpitu, a ja co jakiś czas skrupulatnie rzucałem przelotnym spojrzeniem w kierunku dziewczyny.

Nie, nie takiej zwykłej dziewczyny. W kierunku Ariadny, córki Valerio Pastorini, której powinnienem nienawidzić już za sam fakt pokrewieństwa z nim.

A niestety, zaczynałem na swój dziwny i pokrętny sposób darzyć ją czymś w rodzaju sympatii. Była kompletnie oderwana od rzeczywistości, a jednak coś mnie w niej ciekawiło.

Tak, to słowo opisywało ją najlepiej. Ciekawa, nietuzinkowa pod każdym względem. Nigdy nie nazwałbym jej w pełni zdrową na umyśle, ale to tylko sprawiało, że każda minuta w jej towarzystwie była czymś ciekawym. Czymś innym, niż to, co miałem na codzień.

I pewnie dlatego chciałam ją trochę zastraszyć szantażem, którego nigdy nie miałem w planach. Wiedziałem, że się zirytuje, a jej naburmuszona mina nie wiedzieć czemu sprawiała mi maksymalną dozę frajdy.

—Dlaczego chciałaś współpracować z Trisem, a ze mną nie? — Zapytałem ściszając muzykę dochodzącą z radia.

Nerwowo bawiła się palcami, i gdyby nie panująca na ulicach ciemność zapewne dostrzegłbym, jak czerwieni się ze złości na moje kretyńskie pytanie.

—Mam współpracować z kimś, kto zrobił mi intymne zdjęcie i wysłał je ojcu, jak jakiś pieprzony psychopata? — Wysyczała na jednym tchu.

Byłem pewien, że gdyby jakimś magicznym cudem miała przy sobie pistolet, wyciągnęłaby go i zużyła calutki magazynek na odstrzeliwanie mi każdego fragmentu ciała.

—Nie zrobiłbym tego, gdybyś nie powiedziała tego, co wtedy powiedziałaś. — Odrzekłem ze stoickim spokojem, którego zachowanie było piekielnie trudne przy powracaniu wspomnieniami do wydarzeń sprzed lat.

A przeszłość ta wracała do mnie, niczym bumerang zakończony niezliczoną ilością ostrzy, sztyletów i granatów.

—Czyli to nieprawda, tak? — Rzuciła tym swoim sarkastycznym tonem, który w jej wykonaniu brzmiał tak cholernie wkurwiająco, że gdyby miała ten jebany pistolet, sam bym się nim postrzelił.

—Nie, to nieprawda. — Odparłem zaciskając ręce na kierownicy. — Mam wyjebane w to czy mi wierzysz, ale nie zabiłem swoich rodziców. Zostałem wrobiony, a jeżeli potrzebujesz szczegółów, spytaj ojca. On chętnie ci wszystko wyjaśni. — Dodałem z przekąsem, a głucha cisza momentalnie ogarnęła samochód.

Ta cisza nie była cicha. Była najgłośniejsza na świecie, bo dziewczyna zdawała się mieć ochotę krzyczeć. Wrzeszczeć do utraty tchu.

Uświadomienie sobie, że bliskie ci osoby nie są takie, na jakie się przed tobą kreują, jest bolesne.

A do niej właśnie to doszło. Nawet nie próbowała zaprzeczać.

—Nie mam pewności, że mówisz prawdę. — Wydukała po dłuższej chwili. — A nawet jeśli, ty zrobiłeś coś gorszego. Coś o wiele gorszego i niestety, ale nie będę pracować dla kogoś takiego.

—To takie słodkie Aria.

—Co, co jest słodkie?

Wkurwiła się.

Jaki ja byłem wdzięczny za ten wrodzony talent do wkurwiania ludzi.

—Wydaje ci się, że masz wybór. To naprawdę urocze.

Umiałem też zachować maksymalną powagę, choć obserwując zmiany w jej mimice trudno było mi nie wybuchnąć głośnym śmiechem.

W planach i tak miałem pownerwiać ją jeszcze jakiś czas, by później powiedzieć, że nic nie zrobię i ani mi się śni powiedzieć cokolwiek jej ojcu.

Senza FineOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz