XXII.

8.7K 366 23
                                    

Zamierzałam powrócić do bawiących się przyjaciółek i najchętniej odszukać gdzieś Elenę, która jak się okazało nie była z Gabrielem. Żwawym krokiem wędrowałam w stronę klubu, by nawrzucać przyjaciółce za podarowanie mi różowego, śpiewającego wibratora, gdy coś zdążyło mnie zatrzymać.

Płytki oddech nabrał tempa, a przez całe ciało przeszła niespodziewana fala gorąca. Przystanęłam w miejscu, a chwilę później usiadłam na krawężniku nie przejmując się przechodzącymi obok ludźmi.

Kwas zaczął działać.

Światło lampy zdawało się być tak intensywne, jak nigdy. Wzrok samoistnie lądował na twarzach przechodniów, a ja wiedziałam, co mają w głowie. Sama nie wiem, skąd. Tak, jakby mieli to wypisane w oczach.

Dwie osoby potrzebowały pilnie skorzystać z toalety, a jedna dziewczyna w fioletowej peruce ewidentnie miała jakieś złe intencje względem mężczyzny, z którym szła.

Wgapiałam się w nich z dziecięcą fascynacją nie dbając o to, co mogą sobie o mnie pomyśleć.

Czułam się, jakbym posiadła wiedzę, której od zawsze mi brakowało. Tak, jakbym odkryła prawdziwy sens egzystencji i choć nie umiałam ubrać tego słowa, miałam pewność, że to wiem. Tak po prostu.

Kontemplowałam z uradowaniem nad otaczającą rzeczywistością, która po narkotyku wydawała się być tak banalnie prosta w zrozumieniu, aż wreszcie kolorowe barwy przybrały odcieni szarości.

I tak samo, jak szybko uniosłam się na wyżyny świadomości, tak prędko zleciałam na dół z hukiem.

Bo wtedy pomyślałam o ojcu.

O mroku, który na mnie sprowadzał od urodzenia. O genach, które mi przekazał. O tym, kim się przez niego stałam, a przede wszystkim o tym, co przed mim ukrywam, a co może się stać, gdy to wypłynie.

A wypłynie i to na pewno. Skoro Finnian już powiązał z tym Gabriela, tata również to zrobi. Szybciej, niż się tego spodziewam.

Dopadł mnie jakiś atak płaczu i hiperwentylacji, a chowanie twarzy w dłoniach było bezskuteczne. Twarze ludzi zaczęły być złowrogie i nawet nie patrząc na nie, czułam to. Czułam, że wszyscy chcieli zrobić mi krzywdę. Każdy z osobna. Każdy chciał mnie zranić.

Zachwyt nieznanym dotąd odłamem czasoprzestrzeni wyraźnym po zażyciu narkotyku prędko przeistoczył się w płacz. Głośny, tragiczny szloch przerażenia, którego nie potrafiłam zwalczyć.

Nagle świat przestał być piękny. Zaczął być odrażający, okrutny i chętny, by tylko mnie zniszczyć.

—Zdążyłaś się już pobawić swoim sprzętem? — Niewyraźny głos rozbrzmiał nad moją głową, a ja powoli otworzyłam załzawione oczy wciąż nie mogą złapać oddechu. — Co ci jest? — Widoczna za mgłą postać przykucnęła obok mnie. Wiedziałam, że nie ma złych zamiarów. Byłam tego bardziej, niż pewna.

Odruchowo przetarłam mokre powieki, a gdy obraz stawał się coraz ostrzejszy w końcu dostrzegłam przed sobą Finniana Trovato.

—Nie wiem. — Wydusiłam między serią głośnych wdechów i wydechów. Brunet zmarszczył brwi wpatrując się we mnie dłuższą chwilę. — Brałam kwas.

Mój kwas. Ten, o którym chwilę temu rozmawiałeś z moim współpracownikiem.

—Oczywiście, że brałaś. — Parsknął cichym śmiechem, jednak wcale nie wydawał się szyderczy, a przynajmniej nie w mojej głowie. — Masz ogromne źrenice. — Chwycił moje dłonie rozgrzewając je swoimi, gdy wciąż nie umiałam złapać oddechu. — Złapałaś bad tripa. Musisz się uspokoić.

Senza FineOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz