IV.

11.6K 370 35
                                    




Wczesywałam jedwabny olejek w końcówki wilgotnych włosów nie mogąc doczekać się już  oddania w błogi sen. Mimo czterogodzinnego wypakowywania mojego dobytku, nie byłam nawet w połowie. Ba, ja nawet nie zwiozłam z rodzinnego domu wszystkich rzeczy. Dopiero następnego dnia Tommaso, jeden z ochroniarzy taty miał przywieźć mi resztę.

Przyglądałam się śnieżnobiałej toaletce, której blat zdobił przezroczysty wazon z bukietem róż od mojego męża.

Róże.

Jakie to oklepane kwiaty. Zresztą nie tylko one. Nie jestem miłośniczką roślinek, bo brak mi do nich ręki i albo je przesuszam, albo przelewam. Raz udało mi się nawet zabić kaktusa, co jest już wystarczającym potwierdzeniem na mój kretynizm w tej kwestii.

Pukanie do drzwi wyrwało mnie z letargu rozmyślań i odparłam tylko ciche „proszę". Myślałam, że Marco już dawno poszedł spać, gdyż odgłosy z dołu ucichły ponad dwie godziny temu, a jego serdeczni goście odjechali. Miejmy nadzieję, że bezpowrotnie.

—Mogę? — Zapytał nieśmiało, na co przytaknęłam zabierając się za pokrycie twarzy kremem nawilżającym. — Pokłóciłaś się o coś z Finnianem? Wbiegłaś do domu wkurzona chwilę po tym, jak wyszedł zapalić.

—Całkiem możliwe, a co?

Miałam wrażenie, że jego krótkie, czarne włosy stanęły dęba, a już i tak wąskie usta zacisnęły się w jeszcze cieńszą linię.

—Ariadna, co się stało? O co się pokłóciliście?

Znów ten strach. Ten niepokój w piwnych oczach, które zerkały to na mnie, to na każdy jeden mebel w sypialni, którą urządziłam.

—Nieważne, o pierdołę. — Machnęłam na to ręką nie mając ochoty zwierzać mu się z tego, jak jego kolega spisał mi cały portret psychologiczny, nawet mnie nie znając. — Pochwalił się?

—Nic nie mówił.

—Nie dziwię się. Też bym się raczej nie chwaliła, że ktoś mi zgasił peta na tak drogim samochodziku. — Zaśmiałam się sama do siebie, a oczy szatyna otworzyły się do takiego stopnia, jakby za moment miały wylecieć z orbit.

—Co zrobiłaś?! Ja pierdolę Ariadna! Po chuj to zrobiłaś?!

—Nie krzycz na mnie. — Odezwałam się już nieco mniej miło i łaskawie obdarowałam go przelotnym spojrzeniem. — Zasłużył sobie na to.

—Nie masz pojęcia, kim on do cholery jest. — Wrzasnął zaciskając szczękę. — I co może zrobić.

—Oświeć mnie w takim razie. — Uśmiechnęłam się radośnie, a mężczyzna momentalnie zamilkł. Oczywiście. Nieskory był do dzielenia się informacjami, a zwłaszcza tymi istotnymi. Podobnie, jak tatuś. — No właśnie.

—Ciesz się, że nie masz o niczym pojęcia. Gdybyś miała, zapewne nie byłabyś w stanie zmrużyć oka.

—Chyba zapomniałeś, kim jest mój ojciec i co on może zrobić temu, jak mu tam było, Vivienowi?

—Finnianowi. — Pospiesznie mnie poprawił, a argument Valerio Pastorini ku mojemu zdziwieniu jakoś do niego nie trafiał. Czy to możliwe, że bał się tego idioty bardziej, niż mojego taty? Nie. Na pewno nie. Nie ma na to najmniejszych szans. — Nie wiesz do czego jest zdolny.

—Wiem do czego jest zdolny Valerio. I uwierz mi, gdybyś wiedział, też nie byłbyś w stanie zmrużyć oka. Ja nie wiem, o co z wami wszystkimi chodzi. Myślicie, że ja jestem jakaś ułomna? Że uwierzyłam w bajeczki o rodzinnej firmie przekazywanej z pokolenia na pokolenie? Marco, mieszkałam z nim pod jednym dachem dwadzieścia pieprzonych lat. Chyba byłabym największą kretynką pod słońcem, gdybym nie skapnęła się, że ma coś wspólnego z Cosa Nostra, a nawet, że pełni tam jakąś ważną rolę.

Senza FineOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz