IX.

12.5K 379 12
                                    

17.10.2020r.

Wpatrywałam się w kropelki deszczu osadzone na oknie i skanowałam każdy najmniejszy kąt pomieszczenia uśmiechając się smutno sama do siebie. Mój dawny pokój. Teraz stał pusty i taki bez życia. Bez wnętrza.

I choć do mieszkania w tym domu za żadną cenę bym nie wróciła, tak ten pokój powodował u mnie napływ nostalgii. Wspomnień. Wspomnień, które już na zawsze nimi pozostaną.

—Moja piękna córeczka. Małżeństwo naprawdę ci służy Ari. Wyglądasz przecudownie. — Głos filigranowej kobiety rozniósł się po pomieszczeniu, a ja przeniosłam na nią pusty wzrok.

Siedziała na moim starym łóżku z filiżanką cappuccino w dłoni i patrzyła na mnie z zauważalną dumą.

—Dzięki. — Odburknęłam.

—Zastanawiałaś się już, co założysz na urodziny taty? Wiem, że to dopiero w grudniu, ale on już szykuje huczną imprezę. — Spytała z narastającą ekscytacją udając, że nie widzi, jak bardzo mnie to wszystko nie interesuje.

Rozmowy z nią zawsze takie były, dlatego tak zawzięcie się przed nimi broniłam. Non stop gadki o ciuszkach, torebkach, kontrowersjach w świecie włoskich projektantów i innych bzdetach, którymi starała się przekonać samą siebie, że nasze życie jest idealne i powinniśmy być za to wdzięczne ojcu.

Nienawidziłam jej prawie tak samo, jak jego. Za to, że dała mu się zmanipulować i wierzyła we wszystkie jego puste słowa. I też za to, że nigdy nie stanęła w mojej obronie, gdy była mi tak bardzo potrzebna.

—Jeszcze nie wiem. Może jakąś sukienkę, czy coś. Taty nie ma?

—Pracuje. Przybija go twoja nieobecność i ostatnio co raz bardziej się przemęcza. — Zaśmiała się nerwowo chyba sama nie dowierzając w to, co mówiła.

Przybija go to, że już nie ma nade mną takiej władzy, jak wcześniej i nie może mnie skatować, gdy tylko najdzie go na to ochota.

—To on kazał mi wziąć ten ślub. O nic się nie prosiłam.

—Dobrze wiesz, że nie chciał dla ciebie źle. Wybrał ci odpowiedniego chłopaka z doskonałej rodziny Aria. Powinnaś być mu wdzięczna.

Pokłady cierpliwości powoli zaczęły się wyczerpywać, przez co zacisnęłam pięści chcąc jakkolwiek dać upust tej złości. Ceccilia Pastorini zawsze taka była i już zawsze będzie. Ślepo podążająca za słowami ojca i wierząca w jego nieomylność i dobroduszność.

—Jestem.

Kłamałam, jak z nut, bo sprzeciwianie się jej  było niczym rzucanie grochem o ścianę. Nigdy nie zwróciłaby się przeciwko tacie. Bywało nawet, że zazdrościłam mu znalezienia sobie tak oddanej i wiernej żony.

—A jak tam studia? Poznałaś kogoś ciekawego? — Zmieniła temat uderzając otwartą dłonią na miejsce obok siebie, które po chwili ugięło się pod moim ciężarem.

—Na razie nie zasypują nas aż tak materiałem, także nie najgorzej. No i kogoś tam poznałam, ale głównie spędzam czas z Eleną podczas przerw. — Odparłam, gdy kobieta o ciemnych, kręconych włosach objęła mnie ramieniem.

Znów uniknęłam prawdy nie wspominając nawet półsłówkiem o Gabrielu. Moja mama była niezawodnym nośnikiem informacji taty i już wielokrotnie się o tym przekonałam w dosyć bolesny sposób. A gdyby Valerio Pastorini odkrył, że znalazłam sobie przyjaciela i trzymam się z nim tak blisko, nie omieszkałby sobie nie znaleźć szczegółowych informacji na jego temat.

—To dobrze. — Ułożyła dłoń na moim ramieniu, a uśmiech nie chciał opuszczać jej pięknej twarzy. — Lawrence zrobił dziś twoje ulubione tarteletki na podwieczorek. Chodźmy na dół.

Senza FineOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz