XV.

11.4K 376 24
                                    

21.11.2020r.

Wstanie na równe nogi po upijaniu się do rana było jednym z moich bardziej imponujących wyczynów od dawna. Głowa bolała mnie do takiego stopnia, jakby za moment miała eksplodować, nie mówiąc już o mdłościach.

Jezu, ile ja miałam lat? Wydawało mi się, że tak intensywne picie już dawno miałam za sobą, a jednak bez skrupułów wlałam w siebie zatrważające ilości alkoholu ciesząc się przy tym w niebogłosy.

Panie Boże, chociaż nie istniejesz, dziękuję ci za to, że dzisiaj sobota.

Wydostałam się z pokoju zaraz po kilkunastuminotowym wpatrywaniu się w ścianę i powolnym krokiem zeszłam z piętra do kuchni chcąc zaopatrzyć się w minimum trzy litry wody.

—Hej. — Ledwo wydusiłam z siebie jakiekolwiek słowo posyłając Ernestowi niemrawy uśmiech. — Marco nie ma? — Zapytałam, na co ten pokręcił głową dalej przecierając blat stołu.

Wypiłam połowę litrowej butelki wody na raz i przetarłam mokrą brodę odgarniając z czoła rozczapierzone na wszystkie strony włosy.

—Kacyk? — Spojrzał na mnie krzywo i parsknął śmiechem, gdy pokiwałam głową z miną największej męczennicy pod słońcem. — W szafce nad kuchenką masz tabletki.

—Dzięki.

—A w lodówce śniadanie. Christian zrobił ci owsiankę.

—Przydałoby się coś zjeść. — Wymamrotałam sięgając po pasek śnieżnobiałych pastylek i niebieską miskę z lodówki. Wewnątrz niej znajdowała się czekoladowa, kremowa masa okraszona płatkami migdałów i pociętymi w plasterki truskawkami. Zapewne, gdybym nie czuła żołądka w gardle rzuciłabym się na posiłek niczym ptasie dziecko, któremu mama dała pod nos dżdżownicę.

Niestety mój stan pozwolił mi tylko usiąść przy stole i zawisnąć z łyżką nad naczyniem.

—Mam nadzieję, że impreza chociaż była tego warta. — Kuchnia wypełniła się gromkim śmiechem chłopaka, a ja dopiero wtedy zaczęłam analizować wczorajszą domówkę.

Poznanie Aurory, rozmowa z Sofie i spotkanie z Finnianem. A później chlanie do upadłego, pijackie bezsensowne gadki zwieńczone karaoke o 5 nad ranem.

Pokusiłabym się o stwierdzenie, że zdecydowanie była warta dzisiejszego spowolnienia i fatalnego samopoczucia. Ci ludzie, jako jedni z nielicznych traktowali mnie tak normalnie. Bez uprzedzeń, kąśliwych uwag rzucanych po kątach, czy omijania mnie wzrokiem.

Miła odskocznia od tego, co miałam na co dzień.

—Fajnie było.

—To dobrze. — Uśmiechnął się miło, aż w końcu usiadł na przeciwko ze szklanką soku pomarańczowego.

Cieszyłam się, że Ernest przestał traktować mnie tak formalnie. Rozmawiał ze mną całkiem zwyczajnie odchodząc od tych niepotrzebnych zwrotów grzecznościowych i wysublimowanego języka, który stosowali inni.

Zupełnie, jakbym była kimś ważniejszym, niż oni. Największa bzdura, jaką słyszałam.

—Ernest, zaczekaj. — Uniosłam brwi ku górze widząc, że chłopak ma zamiar odejść po opróżnieniu szklanki. Na moje słowa rozsiadł się z powrotem na krześle i posłał mi pytający wzrok. — Od jakiegoś czasu nurtuje mnie pewna rzecz.

—Co się stało?

—Znam kolegów mojego ojca, którzy zajmują się tym, co on. I nigdy nie zauważyłam, żeby ludzie traktowali ich z aż taką grozą. Tata, to rozumiem. Jest... jest taki, jaki jest. Nie rozumiem natomiast, dlaczego każdy tak boi się Finniana Trovato. Wiesz może coś o tym? — Wydusiłam na jednym tchu długo zbierając się, by to zrobić, a chłopak widocznie się zmieszał.

Kogo innego mogłam niby spytać? Mojego męża, który przestał mi w ogóle mówić „cześć"?

Ciekawiło mnie to do takiego stopnia, że nawet wyszukiwałam imię tego idioty w internecie, co zakończyło się oczywiście fiaskiem. Zupełną pustką, jak gdyby taki osobnik nigdy nie istniał.

—Nie wiem, czy powinienem ci to mówić. Mogę mieć przez to kłopoty Ariadna, a uwierz mi. Z nim nie chciałbym mieć na pieńku.

—Nikomu nic nie powiem. Przysięgam. — Przyglądałam mu się błagalnie, jednak jego mina wciąż wskazywała na niepewność. — Proszę. — Dodałam.

Brakowało jeszcze, żebym padła przed nim na kolana i zapłakała, by zdradził, co stoi za strachem przed Finnianem.

I tak długo powstrzymywałam się z niezapytaniem o tak interesującą mnie sprawę. Do mojego umysłu nie docierało, że rozpoczęłam batalię z kimś, kogo nie znałam. Z kimś, o kim nie wiedziałam zbyt wiele, a wczorajsze spotkanie wręcz nakazało mi zdobyć te informacje.

—Oprócz tego, że w Cosa Nostra ma uznanie praktycznie wszystkich i każdy liczy się z jego zdaniem... — Niechętnie zaczął obracając w dłoni pustą szklankę. — Od razu mówię, że nie wiem, czy to prawda. Tak słyszałem.

No mów, zanim to napięcie nie sprawi, że zwymiotuję prosto do ledwo co ruszonej owsianki.

—Słyszałeś co?

Wyobraźnia już zdążyła wytworzyć setki obrazów, na których Finnian okrada niewinnych ludzi, włamuje się do sklepów domagając się haraczu, albo zmusza nastoletnich chłopaków do sprzedawania narkotyków w szkole.

—W kuluarach mówi się, że Finnian Trovato zamordował swoich rodziców, gdy miał niespełna 14 lat.

W tamtej chwili naprawdę zebrało mi się na wymioty i to nie przez kaca. Gdybym wtedy stała, z pewnością upadłabym na ziemię, albo jeszcze niżej. Na samo dno.

Był irytujący, miał problem z przerośniętym ego i przy każdej okazji starał się mi dopiec. Od początku widziałam w nim zło wcielone, ale na pewno nie takiego kalibru.

To możliwe, że naprawdę pozbawił życia swoich rodziców? I to w tak młodym wieku?

—Ale... ale co... — Plątałam się w słowach, niczym zagubione dziecko i kręciłam oczyma w każdą stronę czując, jakby słowa Ernesta splątały mój żołądek w ciasny supeł. — Skoro się o tym mówi, dlaczego nie poniósł konsekwencji? Nie wsadzili go do jakiegoś ośrodka dla młodocianych przestępców?

—Podobno jakiś kolega rodziny, też należący do mafii go z tego wyciągnął i wziął pod swój dach. Nic więcej nie wiem.

—To i tak więcej, niż powiedział mi ojciec przez całe życie. — Odparłam sucho nadal przetwarzając jego wypowiedź.

Cały ten czas prowokowałam człowieka, który miał za uszami uśmiercenie własnych rodziców. Pyskowałam, obrażałam i porysowałam maskę samochodu osoby z taką przeszłością. A potem jeszcze głowiłam się, dlaczego Marco tak dramatyzował i prosił, bym zostawiła Finniana w spokoju, bo może się to dla mnie źle skończyć.

Teraz było już za późno.

Partia trwała, a przewaga wypadła mi z rąk, o ile w ogóle ją kiedykolwiek posiadałam.

Nietrudno było się domyślić, że jeżeli ktoś był w stanie zabić rodziców, posunie się też do innych, brutalnych i bezlitosnych czynów.

Teraz wiedziałam już, dlaczego mój ojciec był jego równym przeciwnikiem.

Oboje nie mieli czegoś, co chroni przed niszczeniem. Przed własną tyranią, dążeniem po trupach do celu i pastwieniem się nad tymi o niższym statusie.

Nie mieli dusz.

***
Dzień dobry!!!
Mam nadzieję, że się podobało😘
Buźka

Senza FineOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz