LXV.

7.6K 343 52
                                    


20.09.2013r.

                                  Finnian

   Spakowałem zeszyty do plecaka po odrobieniu pracy domowej i schowałem go pod biurko. Zerknąłem na wiszący na ścianie krzyż, może z przyzwyczajenia, a może z jakąś niemą prośbą, by uchronił mnie przed tym, co spotka mnie po wyjściu z pokoju. Spojrzałem na odchodzącą ze ścian tapetę nieustannie czując nieprzyjemną woń stęchlizny i wilgoci. Czułem się tak obrzydliwie brudny, chociaż jeszcze przed zajęciami brałem prysznic.

Wszystko tam było brudne. Całe mieszkanie. Nigdy nie zrozumiałem, dlaczego człowiek topiący się w bogactwach mieszkał w tak parszywych warunkach, a ja wraz z nim.

  Sięgnąłem po leżącą pod łóżkiem szachownicę zapożyczoną od bibliotekarki szkolnej na równiutki miesiąc. Grywałem partie sam ze sobą wypełniając pusty czas czymś, co skutecznie odciągało mnie od prawdziwego życia.

  Od życia, które trwało tylko rok, a w mojej głowie sprawiało wrażenie, jakbym żył nim od zawsze. Wspomnienia ciepła domu rodzinnego stawały się coraz bledsze, chociaż jeszcze rok wcześniej moi rodzice żyli. Kolory wyblakły, a Valentin Pastorini skutecznie pomógł mi wyjść z żałoby po śmierci bliskich. Z tym, że on zrzucił na mnie ciężar kolejnej żałoby. Kolejnego bólu i niemocy.

  Przesunąłem gońca o kilka pól i zmieniłem miejsce, by spojrzeć na figury z perspektywy koloru czarnego.

  Wtem zadzwonił telefon. Moje zbawienie. Odebrałem połączenie na moment zapominając o smętnym nastroju, który trwał przy mnie niezmiennie podczas pobytu w tamtym domu. O ile coś takiego w ogóle można było nazwać domem.

—Sof?

—O, hej Finn. Chcesz może się spotkać?

  Uśmiechnąłem się mimowolnie. Ścisnąłem wieżę w prawej dłoni marząc już o wyjściu. O popołudniowym spacerze w parku, siedzeniu na ławce z papierosem i czymkolwiek, co tylko nie było spędzaniem reszty dnia w samotności.

—Teraz?

—Teraz. — Odparła ochoczo. — Nie mogę wytrzymać w domu, a nauka do sprawdzianu z matematyki raczej średnio mi idzie. — Parsknęła cichym śmiechem, a ja wiedziałem już, że między jej rodzicami znów dzieje się coś złego.

  Chyba to nas do siebie zbliżyło. Mieliśmy też innych wspólnych przyjaciół, ale nasza konkretna dwójka była czymś więcej. Nie w sensie romantycznym. Emocjonalnie byliśmy tak blisko siebie, że mógłbym śmiało nazwać ją własną siostrą. Moją Sofie. Moim ratunkiem od świata, w którym od niedawna nie chciałem już istnieć.

—W Giardino Inglese za 20 minut? — Zapytałem wspominając nazwę jednego z naszych ulubionych parków.

—Pasuje. Wezmę nam coś do picia.

  Uradowanie zostało przyćmione poprzedzającym wyjście obowiązkiem, który musiałem spełnić. Nie mogłem sobie od tak wyjść bez zapytania. Postrach miasta zdążył dosadnie zaznajomić mnie z zasadami panującymi w jego własnej posiadłości. Wcisnąłem się w ciemną bluzę i cichutko wyszedłem z pomieszczenia nabierając kilka głębokich wdechów.

  Wzdrygnąłem się na widok przedpokoju pełnego brunatnych śladów po niezdjętych butach. Miałem wrażenie, że specjalnie kazał mi mieszkać w niewielkiej klitce zaraz przed wejściem do domu. Tak, bym za każdym razem mógł oglądać ten sam syf i bezskutecznie próbował go wytrzeć, chociaż plamy i tak zjawiały się systematycznie.

  Zapukałem do drzwi jego gabinetu i po donośnym odkrzyknięciu „czego?", wszedłem zastając go przy biurku. Dym papierosów uderzył nozdrza, a intensywność sprawiła, że nawet oczy zaczęły mnie od niego piec. Spojrzał na mnie pytająco wychylając głowę znad jakiegoś skoroszytu.

Senza FineOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz