LI.

11.3K 628 174
                                    

    Nie odezwałam się ani jednym słowem. Z pełnym skupieniem pochłaniałam ich wypowiedzi z trudem odnajdując sens. Wymieniali się pomysłami pokonania mojego ojca, które wydały mi się skrajnie idiotyczne, co do jednego.

  Jeden z facetów, jakiś Alejandro niewiadomo skąd, ubrany w paskudną, bordową koszulę z postawionym kołnierzykiem wpadł na rewelacyjny plan porwania mojej matki i zmuszenia ojca, by poświęcił się za nią. Wyśmienita wizja, zwłaszcza, że Valerio miałby los swej żony w głębokim poważaniu.

—On musi zdechnąć. I to w taki sposób, żeby sprawca nigdy nie został ujawniony. Nie zapominajmy o jego kompanach, którzy wskoczą za nim w ogień. W najlepszym przypadku i tak przejmą interesy po śmierci, więc wszystko pójdzie na nic. Te burdele dalej będą funkcjonować.

—Trzeba go czymś zaszantażować, żeby sam skończył z biznesem. Zabójstwem zajmiemy się później.

—Alberto Torrenti na pewno coś o nim wie.

  Wytężyłam słuch, gdy jeden z mężczyzn wspomniał znajome nazwisko. Mówił o ojcu Eleny. O moim ukochanym wujku Albim, który w dzieciństwie wciskał we mnie tony słodyczy i robił mi i rudowłosej noce filmowe, gdy tylko Valerio przyzwalał na spędzenie weekendu w domu przyjaciółki.

  On nie mógł ucierpieć. Znienawidziłabym samą siebie, gdyby cokolwiek mu się stało. Był dobrym człowiekiem mimo ludzi, jakimi się otaczał. Mimo pracy, jaką wykonywał, Alberto nie był zły. A nawet, jeśli był, małe dziecko w mojej głowie miało do niego zbyt wielki sentyment, by nie stanąć w jego obronie.

—Alberto Torrenti? Przecież siedzicie tu z córką Valerio, a jak idioci szukacie osoby, która być może coś o nim wie. — Rzuciłam niewiele myśląc. — Bonjour! Jestem tutaj. — Machnęłam prawą ręką, a sarkazm wylewał się ze mnie szybciej, niż pot w czterdziestostopniowym upale.

—W takim razie, co o nim wiesz?

  No i tutaj ma inteligencja i chęć wydostania taty przyjaciółki z możliwych nieprzyjemności okazała się okrutną trucizną. Najokrutniejszą ze wszystkich.

  Szczerze, o ojcu nie wiedziałam praktycznie nic. Zero rodzinnych sekretów, brak sytuacji z przeszłości, które mogłyby mu zepsuć interesy. Zupełne nic.

—Dowiem się. Na pewno coś ukrywa w setkach teczek, które trzyma w gabinecie. Przeszukam i coś znajdę.

  Mężczyzna w okrągłych okularach i ogromnym wąsie parsknął śmiechem spoglądając na mnie z politowaniem. Czułam się, jak kilkuletnie dziecko przy stole z dorosłymi, które rzuciło najgłupszą informację ze świętym przekonaniem o jej rzetelności.

  Prędko przypomniałam sobie, dlaczego tak gardzę osobnikami płci męskiej, a zwłaszcza takimi, jak oni. Przekonanymi o własnej świetności i wierzącymi tylko w to, co wypływa z ich ust.

—Ciekawe tylko, jak. Twój ojciec nie jest głupi. Jeżeli ma tam coś ważnego, na pewno nie zostawia tych teczek bez odpowiedniej opieki.

—Wiem. Jakoś to obejdę. — Odpyskowałam.

—Powierzanie czegoś takiego córce Valerio jest, jak rzucanie sobie kłód pod nogi Finnian. Wygada wszystko, gdy tylko ją przyłapią, a przyłapią i to na pewno.

—Nic lepszego nie mamy. — Antonio wciął się w rozmowę i spojrzał ze zdegustowaniem na gburowatego, niskiego starca z cygarem w dłoni i szklanką whisky w drugiej. — I chyba Finn wyraził się jasno na temat zaufania, także jeżeli ci go brakuje, to stąd wypierdalaj. — Dorzucił chłodno, a ja byłam mu niesamowicie wdzięczna za ów obronę.

—Ja tylko mówię, co myślę. Niestety mam do tego pierdolone prawo, więc nie pyskuj do starszyzny.

—Musimy znaleźć coś, co pogrąży go w świetle nie prawa, bo prawo tu nie istnieje, ale w świetle społeczeństwa. Coś, co sprawi, że ludzie przestaną chcieć zawierać z nim umowy  i dopinać współprac. — Odezwał się Finnian ze stoickim spokojem jednocześnie zerkając wymownie na siedzącego obok przyjaciela, którego platynowe włosy wyraźnie się najeżyły.

Senza FineOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz