XXXVI.

11.2K 477 109
                                    

   Wpatrywałam się w nieskończoną ilość kolorowych świateł, które w tym mieście nigdy nie gasły. Tutaj życie toczyło się bez względu na godzinę.

  Las Vegas nigdy nie spało.

Oparłam dłonie o metalową barierkę pozwalając włosom całkowicie się rozwiać. Papieros zagościł w mej dłoni, a uśmiech nie chciał, po prostu nie mógł zejść z twarzy na tak oszałamiający widok.

  Słynne Vegas Strip, główna ulica miasta zajmowała cały pierwszy plan obrazu w moich oczach, a przy niej dziesiątki innych, luksusowych hoteli, kasyn z neonowymi reklamami tworzącymi charakterystyczną panoramę tego miejsca.

  Zachwyt to mało powiedziane i nie żałowałam nawet błądzenia po ostatnim, czterdziestym trzecim piętrze przez dobre pół godziny w celu odnalezienia tych jednych drzwiczek prowadzących na górę, które o dziwo były otwarte.

Amen im za to.

   Szum zatłoczonych ulic grał, niczym najlepsza melodia na słuchawkach, a ja wyłączyłam myślenie już całkiem.

  Zrobiłam kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt zdjęć na pamiątkę i żadne z nich nie było w stanie perfekcyjnie oddać piękna tego miejsca.

   Właśnie wtedy mój błogostan i całkowite oderwanie od szarej rzeczywistości przerwały dochodzące zza pleców kroki.

  Prędko dopaliłam papierosa i rzuciłam go na ziemię gotowa wytłumaczyć się ochroniarzowi z mojego kretyńskiego wybryku.

  Przecież to zawsze musiałam być ja.

  Nie zdążyłam nawet opuścić murów hotelu, a już narobiłam sobie kłopotów, gdyż to, nie wiedzieć czemu wychodziło mi nawet lepiej, niż produkcja narkotyków, która stanowiła zresztą problem sam w sobie.

  Brawo Ariadna. A wystarczyło tylko pójść grzecznie spać, jak na cywilizowanego człowieka przystało.

—Nie wierzę. Kurwa nie wierzę.

   To początki schizofrenii, albo ktoś ewidentnie dosypał mi czegoś do sosu, w którym maczałam frytki.

  Na pewno ten obraz tylko utworzył się w moim chorym umyśle, bo to niemożliwe, żebym ponad dziesięć tysięcy kilometrów od domu natknęła się na Finniana Trovato.

—Ariadna Pastorini zakradła się do mojego miejsca. — Skomentował po dłuższej chwili kładąc akcent na przedostatnie słowo.

  Odwróciłam się od niego na nowo opierając ręce o barierkę i przymknęłam powieki powtarzając w głowie, jak mantrę, że to tylko mi się śni. Że to tylko wynik zmiany strefy czasowej. Najzwyklejszy jet lag, który u mnie najwidoczniej objawiał się halucynacjami.

Jego tutaj nie było.

—Mowę ci odjęło, czy co?— Delikatnie szturchnięcie w ramię wybudziło mnie z chwilowego transu, a po otwarciu oczu on nie zniknął. Stanął milimetr ode mnie, a obraz miasta zakłócony został widokiem rękawa jego bluzy.

—Co ty tutaj robisz? — To jedyne, co byłam w stanie z siebie wydusić w wyniku zszokowania.

—Tobie powinienem zadać to pytanie.

—Ja? Ja sobie tylko stoję.

—Dla mnie otworzyli te drzwi. — Rzucił kąśliwie, gdy do mnie powolutku, małymi kroczkami dochodziło, że ja naprawdę go spotkałam.

  Oczywiście przypadkowe natknięcie się na bruneta w tym samym mieście, dziesięć tysięcy kilometrów od Sycylii już było niepokojące, ale ten sam hotel i wejście na ten sam dach o jednakowej porze?

Senza FineOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz