XXXIX.

11.5K 457 104
                                    

Nocą, w Las Vegas udało nam się zastąpić pospolite ubrania tymi odświętnymi. Kasyna rządziły się swoimi prawami, a przekroczenie ich progów w zwyczajnych dresach było kategorycznie zabronione.

Ta elegancja najwidoczniej brała się z faktu, że ludzie zyskując, lub nie daj nieistniejący Boże tracąc miliony dolarów, czy euro, nie mogli wyglądać nieadekwatnie. Musieli przy tym prezentować się odpowiednio, jak na sumy, którymi operowali przystało.

Tak więc my, studenci z Palermo spełniliśmy te wymogi z zadbaniem o najmniejszy szczegół z tym, że jedyną osobą mającą w planach rozpierdolić część swego dobytku, byłam ja.

—Chłopcy już czekają na dole. — Poprawiłam materiał długiej, czarnej sukienki z krótkimi, bufiastymi rękawami i opuściłam swoją sypialnię zostawiając w niej jeszcze większy bałagan, niż wcześniej.

Wyszliśmy z apartamentu, a stukot czterech par szpilek rozszedł się na korytarzu. Wrzuciłam komórkę do czarnej kopertówki i z narastającą ekscytacją wsiadłam do windy.

—W kasynie trzymamy klasę. Potem można się rozbestwić, ale nie tam. — Zarządziła Aurora, gdy powoli dojeżdżaliśmy na dół.

Nie mogłam przestać gapić się na jej krwistoczerwone usta idealnie kontrastujące ze śnieżnobiałymi zębami.

—Z tym może być trudno. Ruda z surferem wychlali już z dwa wina z barku.

—Bo jesteśmy kiperami. — Odparł z obruszeniem wystawiając Sofie język, na co ta przewróciła oczyma.

—Kipierzy z tego, co mi wiadomo degustują, a nie piją do ostatniej kropli.

—Chciałem lepiej zapoznać się ze smakiem. — Uśmiechnął się szeroko, aż w końcu winda stanęła.

A w holu już czekały na nas te same twarze, które przez chwilę mignęły mi przed oczami podczas jednej z nocy, którą najchętniej usunęłabym z życiorysu.

To ich spotkałam na imprezie sylwestrowej w trakcie mojego żałosnego upadku godności wraz z wymsknięciem się różowego, grającego wibratora z torby.

—Clay! — Sofie rzuciła się w objęcia chłopaka o kręconych, czarnych włosach średniej długości, który wyszczerzył zęby oddając gest. Miał w nosie septuma. Niewielki, srebrny kolczyk w kształcie podkowy, a cała jego szyja pokryta była tatuażami, które w moim odczuciu nie przedstawiały nic konkretnego. Różnorakie bohomazy z niekiedy kolorowymi wypełnieniami.

—Dobrze was widzieć drogie panie. — Przywitał się następnie z Aurorą, gdy ja zwróciłam uwagę na wysokiego, ciemnoskórego chłopaka w splecionych na głowie warkoczykach. — My się chyba już poznaliśmy w Palermo, prawda? Dokładnie nie pamiętam. — Zszedł spojrzeniem na mnie, Elenę i Gabriela niezręcznie przyglądających się ich przywitaniu. — Ciebie pamiętam Gabriel, rozmawialiśmy. O i ciebie też. — Dodał zerkając na moją zażenowaną facjatę.

Kto by zapomniał o tak feralnym popisie?

—No tak. To przecież Ariadna, żona Marco. — Odezwał się, jak domniemałam Milo. — Jesteś tu bez męża?

—Można powiedzieć, że tkwimy w małej separacji.

—Idealnie się składa, bo w Las Vegas nie ma czegoś takiego, jak związek. — Odpowiedział, a rozeźlona Aurora spojrzała na niego wymownie. — No dobrze już. Wy jesteście wyjątkiem, a raczej byliście, bo przecież z tobą zerwał.

—Milo, kurwa mać.

—No co? Ja tylko prawdę mówię. — Nerwowo uniósł dłonie w geście obronnym, a jego amerykański akcent idealnie komponował się z twardym włoskim Sofie. — Sory Auri, lepiej nazywać rzeczy po imieniu.

Senza FineOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz