Rozdział 60: Groźny wilczek

24 0 0
                                    

6 godzin później

Słyszałem, jak przez mgłę.

- Musimy go zanieść do skrzydła szpitalnego... - proponował Peter. Od razu James go zbeształ.
- Oszalałeś?! No i co powiemy? Że wybraliśmy się w nocy na spacer po zakazanym lesie i napadł nas wilkołak?! Już nikt więcej nie może się dowiedzieć o naszej tajemnicy, a w szczególności nauczyciele. - może najlepiej mnie tu od razu zostawcie.
- To co robimy? James? Syriusz leży tu cały we krwi...James!
- Przemyślałem to. Wyczarujemy niewidzialne nosze i przeniesiemy go do wieży Gryffindoru, na pewno wszyscy śpią. - jak powiedział, tak zrobił.

Poczułem, jak unoszę się w powietrzu. Chłopaki szli, a ja leciałem, leżąc, za nimi.

Mam wielką ranę kłutą w klatce piersiowej. Nasz kochany wilczek się zbuntował i nas zaatakował. Dlaczego tak się stało? Tego nikt nie wie. Zawsze był potulny jak baranek, a teraz zrobił się groźny.
Nasza animagia zaczęła działać dopiero w tym roku szkolnym. Znaczy się, moje i umiejętności Pottera były bardziej znakomitsze niż Petera. My umieliśmy to robić już pod koniec czwartej klasy, a Peter w całości się przemienił we wrześniu, jak jeszcze spotykaliśmy się w pokoju życzeń na ćwiczenia.

Remus nie chciał się na początku zgodzić na nasz pomysł towarzyszenia mu podczas pełni.
Nie zgadzał się i nie zgadzał się. Dopiero jak mu pokazaliśmy efekty naszej pracy i po raz tysięczny wytłumaczyliśmy mu, że nie skrzywdzi nas, bo będziemy zwierzętami i inne jego fanaberie, zgodził się, choć z niechęcią.

To pierwszy raz, kiedy na nas napadł. Hasaliśmy sobie spokojnie po lesie, Luniek z przodu, jako kapitan, ja za nim, a za mną James z Peterem na grzbiecie. Nic nie wskazywało na to, że zaraz nas znokautuje. Może uważał to za zabawę, nie mam pojęcia, ale to wszystko się źle skończyło.

Teraz pewnie Lunatyk sobie gdzie chodzi i szuka dalszej rozrywki.
A my idziemy chyba do salonu.
Straciłem przytomność, ale słyszałem urywki głosów.

- Zasnął.
- Cholera. Idźmy szybciej.

Po 10, może 15 minutach, nareszcie dotarliśmy do wieży. Wnieśliśmy Syriusza na najbliższą kanapę. Sami przykucnęliśmy obok na dywanie.
Po usłyszeniu dźwięków, ktoś wyszedł skądś i podszedł do nas.

- Liv. Pomóż mu.
- Skąd mogę wiedzieć, że znowu nie robi mnie w balona? - zapytała. Najlepiej mnie rzucić na pożarcie psom. To nie jest wina, że tak myśli, sam sobie na to zapracowałem.
- Na litość boską, wykrwawia się. - poleciała do dormitorium po apteczkę. Można się łatwo domyślić, choć mogła po prostu dać nogę, ale wtedy to nie byłaby Liv Potter. Pomimo kłótni ze mną, pomoże mi. Takie ma wielkie serce.

Wróciła. Słyszę strzębek rozmowy.
- A wam co jest? - pyta dziewczyna.
- Ja mam tylko kilka siniaków, nic takiego. Pójdę się umyć. - powiedział Pettigrew i wszedł na górę.
- Ja mam tylko rozcięty łuk brwiowy, złamane żebro i kuleje, ale dam radę, zajmij się nim. Ja też idę. Nie zabij go w złości. Dasz radę, bracie. - powiedział Jimi i ruszył za Rogaczem.

Zostaliśmy sami.
Odzyskałem świadomość i ujrzałem piękną, skupioną i trochę złą na mnie twarzyczkę. Spojrzała na mnie, ale od razu odwróciła wzrok i wzięła potrzebne rzeczy.

Wróciła do mnie z jakimiś bandażami.
Odpięła ostrożnie guziki mojej białej koszuli, która już zdążyła się zabarwić na czerwono. Czułem ciepło jej rąk.

Zrobiła niewyraźną minę, po czym wróciła do pudełeczka i wróciła po chwili z jakimś flakonikiem.
Oblała mi ranę tym okropieństwem. Zaczęło piec. Skrzywiłam się. Nikt z nas nie ośmielił się odezwać.

Siostra Jamesa Pottera Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz