Rozdział 64

1.1K 139 29
                                    

Nie byłam pewna, czy to co miałam zamiar zrobić, aby na pewno było dobrym pomysłem, ale czy miałam inny wybór? Jeżeli nic nie zrobię, brunet mnie zostawi. Wiedziałam o tym. Zbyt długo milczał.

Czekałam przy kwiaciarni, w której był Harry. Wiedziałam, że go tam znajdę, ale pomimo tego chciałam się wcześniej upewnić, że tam jest. Wyglądał tak jak zawsze i wydawał się być całkiem szczęśliwy. Może beze mnie wcale nie było mu aż tak źle jak mi bez niego? Miałam wrażenie, że nawet obcy zauważyłby, że odkąd chłopak się do mnie nie odzywa, coś jest nie tak.

Przygryzłam z nerwów dolną wargę i zaczęłam w głowie powtarzać to, co chciałam i powinnam mu już dawno powiedzieć. Miałam nadzieję, że może w ten sposób przekonam go do tego, że zasługujemy na siebie nawzajem i to wszystko ma sens. Nie chciałam, żeby nas skreślał i mówił, że powinnam być z kimś lepszym. Nie ma dla mnie nikogo lepszego niż on.

Nie wiem jak długo tak stałam, ale w pewnym momencie poczułam w ustach metaliczny smak krwi i zdałam sobie sprawę z tego, jak strasznie się denerwowałam. Przejechałam językiem po wardze i natychmiast przestałam ją obgryzać.

Kątem oka zajrzałam ponownie do środka kwiaciarni i zauważyłam, że brunet ruszał ku wyjściu. Zatrzymal się, aby pożegnać się jeszcze z jakąś starszą kobietą, ale już po chwili poprawiał rękawy swetra i kierował się znowu do drzwi. Wstrzymałam oddech, kiedy zobaczyłam, że sięga po klamkę i nagle już stał przede mną.

Był wyraźnie zaskoczony moją obecnością i przyglądał mi się, tak jakbym była iluzją. Chociaż przygotowywałam się do tego spotkania, to w tamtym momencie zapomniałam wszystko, co chciałam powiedzieć.

- To dla ciebie - oznajmiłam i uniosłam dłoń, w której trzymałam mały bukiet konwali. - Wiem, że to nie zbyt oryginalny pomysł, bo pracujesz w kwiaciarni, ale... wiem też jak bardzo lubisz kwiaty i jak je zobaczyłam to, znaczy... ja... od razu pomyślałam o tobie.

- Nie musiałaś tego robić - przerwał mi, robiąc krok do tył. - W ogóle nie powinnaś tu być.

- Ale chciałam - zaprzeczyłam i odwróciłam nieśmiale wzrok. - Przez cały ten czas myślałam o nas i chcę z tobą porozmawiać.

- Marnujesz tu tylko swój czas. - Chłopak nie dał się ugiąć. Był bardziej uparty niż ja.

- Nawet gdyby, to nie przeszkadza mi to - odparłam i złączyłam nasze spojrzenia. - Pamiętasz co kiedyś powiedziałeś do swojego ojca? Andie chce ze mną porozmawiać, więc nie zabieraj jej tego. Mógłbyś czasem posłuchać samego siebie, bo jesteś naprawdę inteligentny i dać mi teraz dojść do słowa.

Skrzyżował ramiona, napinając mięśnie. Wspominanie o jego rodzicielu było niebezpieczne, bo potrafiło wyprowadzić go z równowagi. Poza tym wiedziałam, że nienawidzi tego, kiedy miałam rację, ale czerpałam z tego pewien rodzaj satysfakcji.

- W porządku - stwierdził i zacisnął szczękę.

Zdałam sobie wtedy sprawę z tego, że już wygrałam. Nieważne czy go przekonam do wybaczenia mi czy też nie, wygrałam, bo zgodził się mnie wysłuchać.

- Myślałam o tym, co powiedziałeś - zaczęłam, powtarzając to, co przećwiczyłam wcześniej już jakieś dziesięc razy. - Rozumiem, dlaczego jesteś zły i chcę cię przeprosić. W pierszej kolejności nie powinnam była zgadzać się na ten cały teatrzyk. Anne bardzo się o ciebie martwiła i z jakiegoś powodu nasze mamy uznały, że to właśnie ja będę dla ciebie odpowiednim lekarstwem. Nie wiem dlaczego się wtedy zgodziłam, ale uważam, że źle postąpiłyśmy planując to wszystko za twoimi plecami. Strasznie cię przepraszam. Nie miałam złych intencji.

- Udawałaś? - zapytał, przerywając mi.

- Nie rozumiem. - Spojrzałam na niego, unosząc brwi.

- Udawałaś, że mnie lubisz? - powtórzył, rozwijając swoje pytanie. Nie odpowiedziałam natychmiast, bo chciałam, żeby wszystko, co miałam dzisiaj zamiar powiedzieć brunetowi, było szczerze i przemyślane.

- Nie - odparłam, kręcąc delikatnie głową. - Nigdy nie udawałam. Pokochałam cię za to kim jesteś, a nie dlatego, że ktoś tego ode mnie wymagał.

Na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech, który odwzajemniłam. Poczułam to ciepło w całym ciele, które towarzyszyło mi zawsze kiedy byłam z Harrym i które dotykało mojej duszy.

- Andie - westchnął, zwilżając swoje wargi. Tak bardzo chciałam go pocałować. - Ja też cię kocham, ale twoje przeprosiny nie starczą. Przykro mi. Nie potrafię przebywać z tobą, wiedząc, że boisz się ze mną rozmawiać. Nie wiem czy będę umiał nad sobą panować i wolałbym nie ryzykować. Chcę, żebyś czuła się bezpiecznie.

- Przestań tak mówić. Przecież czuję się przy tobie bezpiecznie.

- Teraz tak mówisz, ale jesteś taka delikatna. - Dotknął grzbietem dłoni mojego policzka. - Jak z porcelany. Boję się, że pękniesz.

- Wcale nie jestem taka delikatna -zaprzeczyłam lekko oburzona. Wiedziałam do czego dąży, gładząc moją twarz. Chłopak dokładnie wiedział jak na mnie działa i próbował odtrącić mnie w mniej bolesny sposób.

- Słońce, daj spokój - wyszeptał, doprowadzając mnie do szału. Gwałtownie odsunęłam twarz od jego ręki.

- Nie dotykaj mnie. Mam dość tego, że jest między nami tyle niewypowiedzianych słów - wtrąciłam, krzyżując ramiona. - Nie wiem dlaczego jesteś w stanie tak długo beze mnie wytrzymać, ale ja tak nie potrafię. Im dłużej milczymy, tym bardziej mam wrażenie, że wcale już nie potrzebujesz czasu, tylko po prostu jestem ci obojętna. Teraz próbujesz mnie odtrącić, myśląc, że tego nie zauważam. Tobie chyba nawet na nas nie zależy. Niepotrzebnie udajemy, że jest inaczej.

- Nie mów tak - burknął, marszcząc brwi. - Oczywiście, że mi na nas zależy i nie jesteś mi obojętna. Robię to dla twojego dobra.

- No to przestań. Twój sposób naprawiania rzeczy, tylko wszystko pogarsza - odparłam i przejechałam rozzłoszczona palcami przez włosy.

- Chcę cię uchronić. - Posmutniał, kiedy wypowiedział kolejne słowa. - Nie rozumiesz tego, że nasze kłótnie nigdy się nie skończą.

- Czyli chcesz ze mną zerwać? - zapytałam.

- Nie wiem - odpowiedział, wzruszając ramionami. Spuścił wzrok. - Nie chcę, ale czy mam jakiś wybór?

Westchnęłam ciężko, także spoglądając w dół. To było trudniejsze niż myślałam, ponieważ zaczęłam rozumieć tok myślenia bruneta. Uważał, że nieważne co będziemy próbować zrobić i tak wszystko skończy się kolejną kłótnią. Ale czy to było wystarczającym powodem do całkowitego poddania się? Nie chciałam tego, tak samo jak i on tego nie chciał, więc dlaczego mielibyśmy teraz oboje pogodzić się z przegraną? Bliżej nam do zwycięstwa niż do przegranej.

- Harry - powiedziałam, zwracając tym na siebie jego uwagę. Spojrzał na mnie z niepewnością. - Daj nam jeszcze jedną szansę.

- To nie jest dobry pomy-

- Proszę cię, Harry. Spróbujmy to wszystko wspólnie naprawić. Ostatni raz. - Sięgnęłam po jego dłoń, a on od razu złączył nasze palce. - Jeżeli później wciąż będziesz uważał, że powinniśmy zerwać, zgodzę się bez wahania. Obiecuję.

Przyglądał mi się, nic nie mówiąc, tak jakby próbował wyczytać z mojej twarzy odpowiedź. Nie chciałam go zmuszać do kontynuowania naszego związku, ale zależało mi na tym, żebyśmy spróbowali po raz kolejny, nawet jeżeli miałby to być ostatni raz.

- W porządku - zgodził się po dłuższej chwili. Spojrzałam mu w oczy, a moje kąciki ust mimowolnie uniosły się do góry. - Daje nam jeszcze jedną szansę, ale pod jednym warunkiem.

- Jakim? - zapytałam.

- Nie zmieniaj się już dla mnie - odpowiedział, unosząc nasze dłonie i składając na grzbiecie mojej delikatny pocałunek. - Kocham cię taką, jaka jesteś.

liczba słów: 1126

Lumière // h.s. ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz