Rozdział 10

2K 173 7
                                    

Nie chciałam go uderzyć. Nie miałam zamiaru dać się złamać. Nie miałam na celu rozpoczynać awantury.

Cieszył mnie fakt, że Charli'emu nic się nie stało, bo jak już mówiłam - nie chciałam go uderzyć. Chociaż co takiego mogłaby mu zrobić mizerna dziewczyna.

Chciałam mu pokazać, że przekroczył granicę. Chciałam mu uświadomić, że nie może pomiatać ludźmi, których nie zna. Chciałam mu dać do zrozumienia, że słowo nie znaczy nie. I chciałam, żeby się zamknął. Żeby po prostu się zamknął.

Wchodząc do swojego pokoju, zapaliłam świeczkę i usiadłam na swoim łóżku. Wyjęłam z kieszeni telefon i zauważyłam dwa nieodebrane połączenia. Jednym z nich był telefon od mojej mamy, a drugi od numeru, którego nie znałam.

Przypomniało mi się, że ostatnio na lekcji pana Reinfeld też dzwonił do mnie nieznany mi numer. Przejrzałam listę ostatnich połączeń i okazało się, że była to ta sama osoba. Uznałam jednak, że nie będę oddzwaniła do kogoś, kogo nie znam i odłożyłam telefon obok siebie.

Łzy znowu napłynęły mi do oczu, ale nie dałam im szansy wypłynąć. Dłońmi przetarłam oczy i wypuściłam głośno powietrze przez usta.

- Muszę stąd wyjść. - szepnęłam sama do siebie, wstając gwałtownie z łóżka. Szarpnęłam klamką i wyszłam ze swojego pokoju.

- Wychodzę! - krzyknęłam, łapiąc za swoją kurtkę i trzaskając drzwiami wyjściowymi. Zbiegłam schodami w dół, wychodząc z klatki i po chwili znalazłam się przed blokiem.

Ubrałam na siebie kurtkę, chowając ręce do kieszeni. Szybkim krokiem szłam przed siebie. Myśli i zmartwienia z wczorajszego dnia znowu zaczęły tłoczyć się w mojej głowie i był to ból nie do opisania. Nałożyłam kaptur, aby ktoś przypadkiem nie zauważył słonych łez na moich policzkach i dałam upust emocjom. Rękoma oplotłam swoje ciało, aby uchronić się od zimna.

Nagle uderzyłam w kogoś i uniosłam wzrok. Ujrzałam dziewczynę, niewiele starszą ode mnie, która wywróciła oczami i bez słowa poszła dalej. Ja także się nie zatrzymywałam i w ciągu kilku minut znalazłam się w pobliskim parku. Zdjęłam kaptur z głowy, wiedząc, że o tej porze i w tym miejscu nie wpadnę już na żadne niechciane osoby.

Nie chciałam płakać. Ale jedno wydarzenie wiązało się z następnym i kolejne przypominało mi o innym niepowodzeniu i zanim zdążyłam zapomnieć o jednym, to następna myśl już stała w kolejce.

Wczoraj jeszcze czułam się silna. Wszystkie słowa wymawiałam stanowczo i z pewnością, chociaż w większości były one nieprzemyślane i pełne kłamstw. Chyba właśnie to najbardziej denerwowało mnie w tej całej sytuacji. Żałowałam tego co powiedziałam, ale nie mogłam cofnąć wypowiedzianych słów.

Doszłam do placu zabaw, na który lubiłam chodzić jako dziecko. Razem z przyjaciółkami potrafiłyśmy przesiedzieć tutaj cały dzień, nawet nie myśląc o powrocie. Wymyślałyśmy własne zabawy i trzymałyśmy się własnych zasad. Gdzie są moje przyjaciółki teraz?

Podchodząc w stronę dwóch huśtawek, zauważając postać, siedzącą na jednej z nich. Wystraszyłam się i zaczęłam się cofać, nie chcąc jej przeszkadzać. Lecz kiedy już miałam odejść, zauważyłam znajome mi tatuaży na nagich ramionach oraz znaną mi burzę loków i lekko się uśmiechnęłam.

- Harry?

liczba słów: 486

Lumière // h.s. ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz