Zehn

2.5K 138 42
                                    

media: Mono Inc - An klaren Tagen


Zbudzony jakimiś hałasami w nocy, spojrzałem na godzinę w telefonie – trzecia trzydzieści trzy. Wtedy też przeraziłem się nie na żarty; w końcu Charles powinien być w mieszkaniu od trzech godzin i trzydziestu czterech minut!

Wychodził przed osiemnastą, a wracał niedługo po północy... W takim razie kto się, do diaska, rozbija po mieszkaniu?

Z duszą na ramieniu wstaję z łóżka i kieruję się do drzwi. Przydałoby mi się coś do obrony? Może ten kwiatek, który zresztą usycha, stojący w pokoju by się nadał, co? Po chwili zdaje sobie sprawę, że przesadzam i pewnie Charles wstał i potknął się... o coś i klnie na czym świat stoi. Przecież to nie musi oznaczać, że ktoś się włamał. Jednak fakt, że mieszkamy na parterze zbytnio mnie nie przekonuje.

Wychodzę z pokoju i prawie ślepnę od jasności panującej w mieszkaniu. To chyba nie włamywacz? Jaki włamywacz zapalałby światła w całym mieszkaniu? Chyba jakiś z ujemną inteligencją...

          Kiedy dostrzegam, chwiejącego się na nogach, Charlesa żałowałem, że nie wziąłem tej przeklętej roślinki. Miałbym chociaż coś pod ręką, by w niego rzucić – a tak w ramach podziękowań, że prawie nie umarło mi się na zawał oraz za to, że muszę gapić się na jego zapijaczoną mordę. To znaczy, mi to wisi, że się upił i rano będzie zdychać, no ale żeby tak na samym początku tygodnia? A może już tak dałem mu w kość, że musiał się odstresować? Och, to jest nawet przykre, bo wpędzę nieszczęśnika w alkoholizm.

- Co tam, Maluszku? - pyta i robi rozanieloną minę. Prycham pod nosem. No dobra; nie należę do wysokich osób, ale też nie jestem strasznym kurduplem! Więc tego swojego „maluszka" to może sobie w dupę wsadzić!

- Jesteś pijany – stwierdzam, a Charles pomrukuje coś pod nosem, po czym podnosi dłonie w geście kapitulacji.

- Już, już idę spać – mówi, po czym dodaje: - Dobranoc.

Zaraz po tym chwiejnym krokiem ruszył w stronę swojej sypialni.

Westchnąłem głośno, widząc jak ten kretyn omal nie wyjebał się na po przejściu kilku kroków. Wolałbym rano nie natknąć się na żadne zwłoki, więc podchodzę do niego i z trudem udaje mi się objąć go ramieniem.

Dopiero zdaje sobie sprawę, że ledwo co sięgam mu do ramienia.

- Daj spokój – mówi Charles próbując się odsunąć ode mnie, czując, że tylko przysporzy mi problemów.

- Przymknij się i współpracuj... - warczę w jego stronę – Zachciało ci się, kurwa, pić więc schowaj swoją jebaną godność i pozwól sobie pomóc – dodaje już nieco spokojniej. Naprawdę nie chcę rano zastać zwłok na kanapie.

                Rano przychodzi, z niezapowiedzianą wizytą, ten urzędnik Andrew Scott, czy jak tam mu było. Jestem niemalże zaskoczony tak szybką wizytą, przecież był w piątek, a dziś jest wtorek...W takim razie czego on... ? Czyżby ktoś był na tyle miły i doniósł na Charlesa? Fakt, zachowywał się głośno, ale grzecznie poszedł spać.

- Dzień dobry, panu – silę się na uprzejmość. Muszę szybko spławić tego urzędasa, nie sądzę by ujrzenie Charlesa z kacem wpłynęłoby dobrze na jego opinię. Bądź co bądź, wciąż jestem mu wdzięczny  za... wszystko co do tej pory robi dla mnie.

- Dzień dobry, Oliverze – urzędnik uśmiecha się i bez słowa wchodzi w głąb mieszkania uważnie się rozglądając.

- Gdzie twój opiekun? - pyta się.

Promised LandOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz