Achtzehn

2.3K 128 30
                                    

media: John Mamann & Kika - Love Life


[CHARLES]

Kiedy tylko gówniarz zaczął wakacje, myślałem że oszaleje; albo całymi dniami się włóczył z dzieciakiem od Blacków i tym drugim, albo nie wyściubiał nosa z mieszkania. Już nawet byłem gotów wysłać, tą głupią pchłę, gdziekolwiek, byleby dał człowiekowi odsapnąć. W najgorszym wypadku uduszę go i tyle będzie z tego. Właściwie to z utęsknieniem oczekiwałem końca wakacji, bo w końcu odpocznę sobie od jego irytujących komentarzy! No ileż można! Jedyną chwilą wytchnienia była praca – Sasza już zaczął się dziwić kiedy to ochoczo przychodziłem, nawet wcześniej niż powinienem – te kilka godzin bez irytującego głosu Olivera to prawie jak świętość!

Leżałem na kanapie i odliczałem w myślach do dziesięciu; gówniarz nigdy nie był rozgadany, ale chyba przyuważył, że mam parszywy humor i musi mnie dobijać gadając od rzeczy, w ten sposób od dobrych dziesięciu minut słucham bezsensownego gadania dzieciaka.

Kiedy mój telefon zadzwonił – wydałem z siebie westchnienie ulgi – i odebrałem pośpiesznie nawet nie sprawdzając kto dzwoni. Nie miałem zbyt dużo znajomych, więc wybór mógł być prosty.

- Charles? - kiedy po drugiej stronie usłyszałem głos własnej matki, wiedziałem, że coś się stało. Odkąd rozpocząłem życie na własną rękę, nasz kontakt trochę osłabł, zresztą sama uznała, że przestałem być małym i wystraszonym chłopcem i poradzę sobie sam, bez jej pomocy. Zwykle to ja dzwoniłem by mieć jakikolwiek kontakt z rodzicami, bo w innym przypadku widzielibyśmy się tylko w święta.

- OLIVER PRZYMKNIJ SIĘ! - krzyczę do brązowowłosego i podnoszę się do siadu, gotów w każdej chwili wybiec, wsiąść do auta i jechać.

- Co się stało, mamo? - pytam pośpiesznie.

- Ojciec... miał wypadek. Jesteśmy teraz w szpitalu – wyjaśnia, jestem pod wielkim wrażeniem, że mówi to z takim spokojem w głosie.

- CO? Jak to? - ojciec w szpitalu? To do niego nie podobne, zawsze był okazem zdrowia. Tym bardziej się zmartwiłem i plułem sobie w brodę, że odwiedzenie rodziców odkładałem na... inny czas – Zresztą nieważne, zaraz wsiadam w auto i jadę – oznajmiam

- Charlie... - zaczyna, ale jej przerywam:

- Naprawdę przyjadę – wiem, że pewnie próbowała mnie powstrzymać od tego pomysłu, bo na dobrą sprawę będę tam dopiero wieczorem, ale mam pozwolić jej być samej w tej chwili? Mieszkam najbliżej, więc na moje siostry nie mam co liczyć. Rozłączam się szybko i kieruję się do swojej sypialni, nie mam zamiaru jechać w dresach i pomiętej koszuli.

- Co się stało? - pyta Oliver i opiera się o framugę drzwi, ramiona krzyżuje na piersi; ja w tym czasie z szafy wyciągam spodnie i koszulkę. Nie czując większego skrępowania przy nastolatku; przebieram się.

- Mój tata miał wypadek i właśnie tam jadę, do jutra mnie nie będzie – oznajmiam zapinając guziki w dżinsach – Zaraz zadzwonię do Saszy, by miał cię na oku podczas mojej nieobecności, bo cholera wie co ci strzeli do tego łba – mówię nakładając koszulkę, a tamtą rzucając na podłogę, jak wrócę zajmę się porządkami, teraz nie mam na to czasu.

- Masz mi być, kurwa, grzeczny – warczę ostrzegawczo w jego stronę kiedy mijam go w przejściu.

Wyciągam telefon i wybieram numer do Saszy, mężczyzna jak zawsze odbiera ode mnie natychmiastowo, jakby zawsze czekał na mój telefon.

- Sasza mam prośbę, wielką, muszę pojechać do moich rodziców, ojciec miał wypadek... Mógłbyś mieć oko na Młodego? - mówię szybko.

- Jasne, nie ma sprawy – chociaż go nie widzę, wiem, że się uśmiecha.

Promised LandOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz