media: polska wersja pierwszego openingu Tokyo Ghoul - Unravel, w wykonaniu kogoś kto ukrywa się pod nazwą AuronN
– Wytłumacz mi proszę, raz jeszcze, po co ja mam iść tam z tobą? – ponownie złapałem kontakt wzrokowy z mężczyzną, któremu jakoś było obojętne, że miałem zamiar spędzić calutkie popołudnie w towarzystwie jego rywala. On w ogóle się tym nie przejął!
– Bo chcę? No weź, Charlie! Co ja niby tam będę robić? Will pewnie znów będzie... zajęty z Matt'em, a z Dylanem to niby o czym miałbym gadać, hę? – szarowłosy wzrusza tylko ramionami. Jebany ignoranta! Ale gdyby on czegoś chciał to zrobiłby wszystko by tego dostać!
– Skoro tak stawiasz sprawę, to może pogadam z Dylanem i... kto wie może coś z tego... będzie? – biorę go podstępem. Skoro nie chce po dobroci...
W oczach mężczyzny dostrzegam furię i nim zdążę się zorientować leżę przyszpilony do kanapy.
– Po moim, kurwa, jebanym trupie – syczy mi wprost do ucha. Uśmiecham się zwycięsko, bo już mam go w garści. Wystarczy dobrze go podejść i w tej chwili zrobiłby wszystko.
– Nie oddam cię nikomu, Maluszku – jego ton łagodnieje, zarzucam mu dłonie na kark i uśmiecham się dość niewinnie.
– Wiem przecież, ja ciebie też nikomu nie oddam – oznajmiam, a nasze czoła się stykają.
– Zresztą i tak bym z tobą poszedł, bo chyba, psia jego mać, z nerwów nie wytrzymał...
Zazdrosny Charles to okropny Charles, ale muszę przyznać, że ten widok naprawdę mnie rozczula.
Usta Charlesa, jak zawsze, smakują papierosami, ale nieważne jakbym narzekał na jego nałóg, tak po prostu wiem, że to jest coś co zawsze będzie kojarzyć się z Charlesem, nawet te przeklęte pomarańcze, które mieszają się z wonią dymu papierosowego, tworząc naprawdę specyficzny zapach, który już zawsze będzie składać się na postać mojej miłości. Cholera mógłbym nawet polubić pomarańcze!
– Cha..rlie – oddychanie z trudem mi przychodzi, a co dopiero mówienie, z mojego gardła wydobywa się krótki krzyk kiedy ta cholera przebrzydła ugryzła mnie w szyję! Ale nie, żeby zrobił to w jakiś seksowny sposób, tak po prostu ugryzł – jak jakiś pies.
– Nie...teraz – mówię błagalnie. Mężczyzna spogląda mi prosto w oczy i delikatnie kiwa głową, a w pełnym podniecenia wzroku dostrzegam, dwa ogniki.
– Racja, po co się śpieszyć... teraz – uśmiecha się przebiegle, a ja prawie zachłystuje się powietrzem. Gnojek! Już zdążył wykorzystać moje wcześniejsze słowa przeciw mnie? Napaleniec!
– Co ja z tobą mam? – pytam kiedy podnosi się do siadu; prawą dłonią przejeżdża po moim policzku w najczulszym geście, ten dotyk jeszcze bardziej wbija mnie w kanapę.
– Same plusy – oznajmia z dumą, a ja śmieje się. Oczywiście, niech już mu będzie.
***
O umówionej godzinie przychodzi Will, w towarzystwie Dylana.
– Umm... A Matt? – pytam, to dość rzadkie, żeby ta dwójka chodziła gdziekolwiek oddzielnie. Czyżby znów czekał przed kamienicą?
– Pilnuje nam miejsca... I może tak jakieś cześć, co? – mówi udając obrażonego, w odpowiedzi wywracam tylko oczyma. Spoglądam prze ramię Will'a na Dylana, który nie wygląda na zachwyconego faktem obecności, która do najprzyjemniejszych nie będzie należeć, pewnie wszystko skomplikuje fakt, że Charles z nami idzie.
CZYTASZ
Promised Land
Short StoryOliver Wolf był wychowywany tylko przez matkę; jednak pewnego dnia kobieta ulega śmiertelnemu wypadkowi, a opiekę nad Oliverem przejmuje Charles Richard - nieco zwariowany (w odczuciu nastolatka) przyjaciel, zmarłej, matki. Ku początkowej niechęci O...