Sechszehn

2.5K 126 24
                                    

media: Mike Oldfield – Moonlight Shadow ft. Maggie Reilly


Kiedy zadzwonił dzwonek, ogłaszający, że ostatnia lekcja właśnie dobiegła końca, wszyscy obecni w klasie zaczęli pośpiesznie się pakować, byleby jak najszybciej opuścić budynek. Oczywiście mnie to nie dotyczyło, bo ja już od jakiś pięciu minut byłem spakowany i czekałem na dzwonek, więc kiedy tylko zadzwonił poderwałem się z krzesła, posyłając Will'owi krótkie spojrzenie. To dość niespotykane żebym gdzieś się śpieszył, ale dziś naprawdę się śpieszę.

           Do szatni wpadłem jako jeden z pierwszych uczniów i po przejściu niemalże całego korytarza, trafiłem do tej części, gdzie mój rocznik ma szafki. Co za kretyn uznał, że ustawienie szafek w piwnicy szkoły, będzie najlepszym rozwiązaniem? No weź tak nagle zapomnij podręcznika i zostaw w szatni, maraton mam sobie urządzać by zdążyć przed dzwonkiem?

Zabrałem swoją kurtkę i ruszyłem ku wyjściu, nie kłopotałem się ze zostawieniem niepotrzebnych książek w szafce, w przejściu minąłem się z Dylan'em i Will'em

- Do jutra! - krzyknąłem i tyle mnie widzieli.

Auto Charlesa było zaparkowane dokładnie w tym samym miejscu co zawsze, czyli przed bramą wjazdową.

- Wpakowałeś się w jakieś kłopoty, że tak biegłeś? Bo jeśli tak, z przykrością cię informuję, ale już nie żyjesz – mężczyzna oznajmia, zaraz po tym jak wsiadam do auta.

- CO? Czemu od razu zakładasz najgorsze? - fuczę na niego, krzyżując ramiona na piersi.

- Nie wiem tak jakoś... - wzrusza ramionami i odpala silnik, odruchowo ściszam ten jazgot, który Charles nazywa muzyką, dopiero wtedy zapinam pasy.

- Zawieziesz mnie na cmentarz? - proszę go.

- Jasne, nie ma sprawy – oznajmia. Oczywiście, że nie pyta o powód – doskonale go zna – w końcu jaki inny mógłbym mieć powód niż odwiedzenie grobu własnej matki?

- Zwolnij – karcę go kiedy wyjeżdżamy na obierza miasta, gdzie znajduje się cmentarz na którym pochowana jest mam. Nie do mnie należała decyzja o wybraniu jej miejsca pochówku, właściwie to nawet nie wiem kto się tym zajął.

Charles posłusznie zwalnia; mógłby się przyzwyczaić, Gnojek, że ze mną, w aucie, nie ma co liczyć na szybszą jazdę.

- Droga – przypominam mu. Cholera jasna, czy ten Gnojek naprawdę chcę mnie doprowadzić do jakiejś paliptacji serca? Moja mama zmarła przez nieuwagę jakiegoś kretyna, ja... ja nie chciałbym żeby taka sytuacja się powtórzyła. Jak chce się zabić to proszę bardzo! Ale beze mnie!

Właściwie to podziwiam Charlesa za tą cierpliwość względem mnie, nie sądzę by ktoś był na tyle zdolny, by nie wydrzeć się na mnie i nie kazać się zamknąć.

Lecz z drugiej strony to Charles, nikt nie wie – oprócz jego samego – co siedzi mu w tej głowie.

          Grób matki odwiedzałem tak często jak mogłem i za każdym razem musiałem przypomnieć sobie tamten dzień. Dzień jej pogrzebu.



Pogoda nie rozpieszczała - poruszył gruby śnieg, przykrywając wszystko białą warstwą - nie był to idealny dzień na pochówek, właściwie to żaden dzień nie jest dobry na pochówek. Stałem i i tępym wzorkiem wpatrywałem się w zamknięte wieko trumny - podobno zwłoki nie nadają się do oglądania. Czułem na swoim ramieniu dłoń pana Tobiasa, który co jakiś czas zerkał na mnie. Will stał obok, tak że stykaliśmy się ramionami. Wtedy też po raz pierwszy uznałem, że wygląda identycznie jak swój drugi ojciec - może z tym wyjątkiem, że ma szare oczy, a nie niebieskie. Ta sama powaga wymalowana na twarzy. Ten sam pokrzepiający uśmiech.
- Oli - szepnął wtedy cicho, a ja zacząłem się rozglądać się po kapliczce, znajdującej się niedaleko cmentarza - większość zgromadzonych osób w ogóle nie znała mojej mamy, ale to nie tak, że nie przyszedł nikt. Przyszły dobre koleżanki mojej mamy, te z pracy i z osiedla, na którym mieszkaliśmy. Kiedy zobaczyły, że są obserwowane uśmiechnęły się smutno i ponownie zaczęły wycierać oczy chusteczkami. Nie chciałem tam być, ale wiedziałem, że jeśli wyjdę wcześniej zostanę zabrany do sierocińca, gdzie miałem spędzić resztę czasu do mojej pełnoletności. Bo niby gdzie miałem się podziać? Moi dziadkowie w ogóle się nie zjawili na pogrzeb własnego dziecka, więc nie miałem co na nich liczyć. Zresztą w ogóle ich nie pamiętam. A poza nimi nie mieliśmy żadnej rodziny.
Pamiętam, że łzy całkowicie przysłaniały mi widoczność i dopiero wtedy odezwałem się do pana Tobiasa:
- Chcę wyjść - pan Tobias tylko odwróci się do swojego męża i szepnął mu coś na ucho. Chwilę później, wciąż trzymając dłoń na moim ramieniu, przedzieraliśmy się przez zebranych ludzi w kaplicy.
Kiedy wyszliśmy wziąłem głęboki oddech. I nie byłoby nic w tym dziwnego, gdyby nie to, że przed kaplicą stał młody mężczyzna. Nie widziałem jego twarzy - miał naciągnięty kaptur na głowę - a w dłoniach odzianych w czarne rękawiczki trzymał białą różę.

Promised LandOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz