2.1

2.8K 53 8
                                    

Carrie

- Carrie obudź się - tata wstrząsa lekko moim ramieniem.

- Hmmm - otwieram powoli oczy.

Myśl, że to był zły sen, albo jakiś jebany żart rozpływa się w momencie, gdy dostrzegam szyld hotelu.

- Już dojechaliśmy - wzdycha.

- Widzę - rozpinam pas.

- Słuchaj, wiem, że musiało stać się coś naprawdę złego. Na pewno nie wyprowadziła byś się, gdyby chodziło o jakieś gówno, albo z powodu mamy, ale znalezienie ci szkoły i przepisanie cię do niej to nie takie hop siup - odwraca głowę  w moją stronę.

- Nie chcę o tym rozmawiać tato - mówię cicho.

- Wychodzimy z samochodu w ciszy i wyciągamy walizki z bagażnika.

Gdy tata zajmuje się wynajmowaniem naszego apartamentu, wyciągam telefon z kieszeni. Gdy nie włącza się po kliknięciu przycisku, przypominam sobie, że go wyłączyłam, więc chowam go z powrotem do kieszeni dresów.

- Gotowe - tata podchodzi do mnie i wręcza mi jedną z dwóch kart magnetycznych.

- Dzięki.

Łapiemy za swoje walizki i udajemy się w stronę windy.

Po dotarciu na odpowiednie piętro, a zaraz później, pod drzwi, udaje się do pokoju, a tata zostaje w salonie.

Kładę bagaż obok łóżka i podchodzę do okna. Siadam na parapecie i opieram głowę o szybę.

Pomimo późnej godziny i środka tygodnia Manchester nadal tętni życiem.

Budzi mnie dźwięk tłuczącego się szkła. Zrywam się prawie zapadając z parapetu.

- Cholera!

- Tato! - wychodzę szybko z pokoju.

Klęczy w kuchni w pełni ubrany.

- Szklanka spadła. Przepraszam, że cię obudziłem - odwraca się na chwilę, a później wraca do zbierania rozbitego szkła.

- Która godzina? - przeciągam się.

Od razu krzywię się z bólu. Spanie na parapecie to nie był za dobry pomysł. Chociaż nawet nie wiem kiedy zasnęłam.

- Po ósmej - podchodzi do kosza i wyrzuca resztki - Będę musiał to zgłosić - wzdycha.

- Idziesz do nowej pracy? - pytam.

Teraz raczej będzie pracował tutaj. Już nie musi zatrudniać pracowników. S się wszystkim zajmie.

- Tak, ale przed tym oglądnąć pewne mieszkanie. Nie możemy tu mieszkać w nieskończoność - uśmiecha się do mnie smutno.

- Mieszkanie, już? - pytam zdziwiona.

- Pamiętasz Kevina?

Marszczę brwi.

- Kevina Mayers'a. Przebierał się zawsze za Mikołaja i dawał ci prezenty.

- Teraz już pamiętam - śmieję się na wspomnienie tego jak dowiedziałam się, że Mikołaj nie istnieje.

Miałam osiem lat. Siedziałam na kolanach "Mikołaja", który pytał się mnie, czy byłam grzeczna. W momencie, kiedy miałam już schodzić zachaczyłam o jego brodę i zdarłam mu ją aż do brody.

Rodzice jak i Mayers zaczęli zmyślać, że to magiczna broda, a ja poniekąd uwierzyłam.

Nie wierzę w siebie.

Zakład/✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz