2.29

1.3K 47 5
                                    

Carrie 7 GRUDNIA SOBOTA

Gdy wstaję chłopaki są już na nogach.

- Cześć - witam się.

Odpowiadają mi jednocześnie, tym samym.

- Co wy na to, aby wyjść gdzieś razem na śniadanie. nasza trójka plus Jake i Tom - proponuję.

- Spoko.

- Okej.

- W takim razie zadzwonię po Collinsa, a wy ogarnijcie Coltona.

Wracam do siebie i biorę telefon.

- Cześć.

- Cześć, co tam? - nie ziewa, nie jest zaspany, co oznacza, że już wstał.

- Ja, Louis, Niall i Jake wychodzimy na śniadanie, zabierasz się z nami?

- Dobra - odpowiada od razu.

- Za jakieś pół godziny powinniśmy być u ciebie napiszę, kiedy masz wyjść.

- Jasne, czekam.

Gdy dojeżdżamy już na miejsce Tomo i Nialler oczywiście zaczynają się wydurniać. Nie uchodzi to jednak uwadze obsługi lokalu, która uprzejmie każe im się przymknąć inaczej będą zmuszeni ich wyprosić.

Siedzę między Tomem, a Lou. Dalej Horan, a przy nim i Collinsie Jake, który jeszcze chwilę temu próbował uspokoić kuzyna, gdy ja starałam się zrobić to samo z Tomlinsonem, co i tak nic nie dało.

Po wyjściu, a w drodze do samochodu, łapię chłopaka za rękę pełną tatuaży.

- Nie chciałbyś mi o czymś powiedzieć? - pytam.

- Niby o czym? - marszczy brwi.

- Czegoś o moich rodzicach? O tym co będzie miało miejsce w sobotę? - unoszę brwi obracając głowę w jego stronę.

- Nie wiem o czym ty mówisz - po tonie jego głosu wnioskuję, że jednak wie.

- Myślę, że jednak wiesz o czym mówię.

- Chodzi ci o ceremonię? - pyta, chociaż bardzo dobrze wie, że to miałam na myśli.

- Tak - wzdycham - Kto z naszego starego otoczenia dostał jeszcze zaproszenie? - dopytuję.

- Luke z Jane - nic dziwnego - Moi rodzice, Hemmingsa Stylesów i prawdopodobnie Coltona,ale co do tego nie jestem pewien.

- Czyli wszyscy - podsumowuję jego słowa.

- Na to wychodzi,

Dlaczego wcale mnie to nie dziwi?

7 GRUDNIA NIEDZIELA

Horan wrócił do Irlandii wczoraj, dzisiaj przyszła pora na Louisa.

- Przekaż dużo zdrowia dla Harry'ego i sam uważaj na siebie, żebyś przyjechał na sobotę. Oczywiście oferuję się, że możecie przyjechać już w piętek popołudniu - mówię ściskając go.

- Okej mamo - odpowiada ze śmiechem.

- Nie wygłupiaj się - odsuwam się o krok i szturcham go palcem w brzuch - Mówię poważnie.

- Przecież wiem.

Lou wyjeżdża wcześniej niż się tego spodziewałam, bo już o trzeciej, a do kolacjo-obiadu zostały jeszcze dwie godziny.

Kilka minut po wyjściu Tomlinsona mój telefon podświetla się.

Colton: pomożesz mi?

Zakład/✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz