Rozdział 20

1.5K 91 10
                                    

Środa. Kolejny dzień, w którym Severus Snape musiał uczyć tych kretynów, którzy wraz z rozpoczęciem nauki uzyskali miano „ucznia”. Według niego niektórzy nigdy nie powinni się w tej szkole pojawiać, ale ile było warte jego zdanie? 

No więc uczył, albo przynajmniej próbował uczyć, ale wyniki prawie połowy z nich były tak złe, że aż nie wiadomo, czy się śmiać, czy może zacząć płakać. Naprawdę nie miał pojęcia, co oni robili ze swoim życiem. Na jeden rocznik może znalazła się jedna, dwie osoby, które miały przyzwoite oceny. Oczywiście nie mógł do nich zaliczyć Pottera — „Nadziei przyszłości świata czarodziejów”. A skoro jesteśmy przy roczniku Pottera...

Jedynie Granger i Malfoy mieli coś w głowie. Chociaż Prince i siostra Wybrańca też radzili sobie całkiem nieźle. Czego nie mógł niestety powiedzieć o Weasleyu i Longbottomie.
Ech... Czasem miewał ochotę rzucić to wszystko i zapomnieć. Nawet rzucić na siebie Obliviate. Ale wiedział, że nie mógł tego zrobić. Cholerny Czarny Pan, cholerna przysięga, cholerny Dumbledore i cholerny Potter. Dobrze, że już niedługo sobota i nikt nie będzie mu zawracał głowy. 

Akurat ta środa nie zapowiadała się na inną niż zwykle. Rano na śniadaniu jak zawsze musiał znieść paplaninę Minerwy o tym, jak bardzo schudł i czy w ogóle coś jadł. Dumbledore natomiast chwalił się tym, że zdobył dropsy o jakimś nowym smaku. Tym razem wypadło na gruszkę. Ponadto uczniowie oczywiście nie mogli zachować błogosławionej ciszy. I jak tu przeżyć i nie zwariować?

Lekcje minęły dziwnie spokojnie, ale Snape do końca był pewien, że coś jednak się wydarzy. Nie wydarzyło się. Już nawet myślał, że Pottera zabrakło, ale siedział na swoim miejscu. Na zajęciach z pozostałymi rocznikami było tak samo. 

Pod koniec lekcji z trzecią klasą Ravenclaw—Hufflepuff poczuł pieczenie lewego ramienia i skrzywił się natychmiastowo. Musiało się coś stać, skoro wzywał w środku tygodnia, w dodatku w biały dzień.

— Wynocha — warknął Snape w stronę uczniów.

— Ale eliksiry... — zaczęła jakaś Krukonka.

— Powiedziałem coś! Wynocha!

Uczniowie popatrzyli po sobie przestraszeni, ale pozbierali rzeczy i wyszli. Snape’a średnio obchodziło to, że Dumbledore później będzie mu truł na temat prawidłowego traktowania dzieci. Znak piekł go coraz bardziej. Jeszcze brakowało tego, żeby Czarny Pan był wściekły. Zabezpieczył kociołki z miksturami, założył odpowiednie szaty i opuścił szkołę, uprzednio wysyłając patronusa do dyrektora.

— Severusie, dobrze, że już jesteś. Czarny Pan czeka tylko na ciebie — powitała go Narcyza, gdy wszedł do Malfoy Manor. Wyglądała na zmartwioną, ale uśmiechała się.

— Witaj Narcyzo — kiwnął jej głową i wszedł za nią do sali zebrań. Faktycznie, przy stole siedzieli już wszyscy oprócz nich. Podszedł bliżej Czarnego Pana i padł na kolana.

— Ssspóźniłeś się, Ssseverusie — odezwał się niezadowolony.

— Wybacz mi, panie. Byłem w trakcie lekcji. Musiałem ich najpierw wyrzucić — wyjaśnił spokojnie Snape.

— Niech ci będzie. Wstań. Mamy do omówienia pewną sprawę.

Zdziwiłem się, że tym razem nie zastosował legilimencji, ale posłusznie się podniósł.

— O co chodzi, panie?

— Doszły mnie słuchy, że do Hogwartu dołączyła niejaka panna Potter i że jest siostrą Harry'ego Pottera. Ponadto przydzielili ją do Slytherinu. Wiesz coś o tym, Severusie?

Cholera, pomyślał Snape. Co teraz?

— Owszem, panie. W Slytherinie jest dziewczyna o nazwisku Potter, ale nie sądzę, aby naprawdę była siostrą właśnie tego Pottera. A nawet jeśli, to jestem pewny, że jest zupełnie nieszkodliwa.

— Moje źródła donoszą, że ona na sto procent jest jego siostrą. Dlaczego mnie okłamujesz, Severusie? Crucio!

Ból. Przeszywający ból. Nie był zbyt silny. To tylko ostrzeżenie. Ale i tak upadł na kolana, krzywiąc się.

— Nie miałem pojęcia, panie. Nie zwracałem na nią zbyt dużej uwagi. Przecież w przepowiedni nie ma o niej mowy — odpowiedział, klęcząc na podłodze.

— Może i nie — zgodził się niechętnie Czarny Pan. — Ale może być dobrym źródłem informacji. Lub przynętą. Potter z pewnością będzie chciał uratować swoją siostrzyczkę i sam poda nam się na tacy.

Snape wziął głęboki wdech. 

— Sądzę jednak, że lepiej poczekać. Nie mają jeszcze tak silnej więzi rodzinnej. Na pewno miał do niej żal o to, że została przydzielona do domu Węża i nie ufa jej aż tak bardzo. Istnieje ryzyko, że porwanie dziewczyny pójdzie na marne.

Czarnoksiężnik zmrużył oczy i kiwnął głową. 

— Jak zwykle masz rację, Severusie — uśmiechnął się. — Poczekamy. A ty masz za zadanie ją obserwować, zyskać jej zaufanie, zbliżyć się do niej. Nie interesuje mnie, jak to zrobisz. A teraz zostaniesz ukarany za to, że nie raczyłeś mnie poinformować o tym właśnie fakcie. Bello.

Brunetka podskoczyła uradowana i podbiegła do nich.

— Tylko nie przesadź. Ma przeżyć — dodał na końcu, a Snape już wiedział, że nie będzie lekko.

***

Alan Prince miał właśnie wieczorny patrol. W zamku na szczęście żaden uczeń się nie pałętał. Nie lubił odejmować punktów ani dawać szlabanów, w przeciwieństwie do swojego brata. Wolał, żeby cieszyli się życiem, pomimo nieciekawej sytuacji w świecie czarodziejów.

Wybrał się na błonia, mimo iż nie sądził, aby jakiś uczeń tam był o tej porze. Zgodnie ze swoimi oczekiwaniami zastał tam pustki.

Zaczął się zastanawiać, kiedy wróci Severus. Nie było go na kolacji, a w dodatku Dumbledore poinformował Alana, że wezwał go Voldemort. Miał nadzieję, że nie pokiereszował go za bardzo.

Nie chciał go teraz stracić. Miał zamiar spróbować odzyskać jego zaufanie do niego. Nie dziwił mu się, że nie pałał do niego sympatią. Podczas gdy on starał się przetrwać z okropnym ojcem mugolem, Alan wychowywał się u rodziny matki. Nie wiedział, dlaczego ich rozdzieliła, ale to nie było sprawiedliwe. Starał się z nim dogadać po śmierci matki, ale nic nie skutkowało. W dzieciństwie, gdy przyjeżdżał do dziadków, jeszcze jako tako się lubili, ale gdy poznał Lily, wszystko się pokomplikowało.

Po skończeniu szkoły Severus został śmierciożercą, a ich kontakt zupełnie się urwał. Kilka lat później urodziła się Charlie, a żona Alana zmarła. Bał się, cholernie się bał. Gdyby wszystko inaczej się potoczyło, gdyby matka zabrała ich dwóch do swojej rodziny, Sev byłby teraz innym człowiekiem.

Z rozmyślań wyrwał go dźwięk towarzyszący aportacji, który dochodził spod bramy. Pobiegł tam natychmiast z różdżką wyciągniętą przed siebie. Na trawie przed bramą leżało ciało odziane w czarno—brunatne szaty. Po chwili Alan zdał sobie sprawę, że to Severus.

— Sev, słyszysz mnie? — Szturchnął go lekko. Czarnowłosy jęknął cicho. Czyli żyje, pomyślał Alan. Mogło to jednak nie potrwać długo, więc wysłał patronusa do Pomfrey, żeby była gotowa i ruszył w stronę Hogwartu, lewitując obok siebie ciało brata. 

Na miejscu czekała na nich Pomfrey. Poprowadziła Alana do oddzielnej sali, gdzie stało tylko jedno łóżko. Ułożyli mężczyznę na łóżku, a kobieta od razu zaczęła rzucać zaklęcia. Gdy poznała diagnozę, zamknęła na chwilę oczy.

— Mogę w czymś pomóc? — spytał niepewnie Prince.

— Nie, nie — machnęła ręką. — Poradzę sobie. Możesz iść. Poinformuj Albusa, jeśli możesz.

Alan kiwnął głową i ruszył w stronę wyjścia, a za nim szła pielęgniarka, mamrocząc pod nosem coś, co brzmiało jak „przebrzydły starzec, idiotyczne pomysły”.

Przyszłość do naprawy (Fanfiction HP)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz