Rozdział 75

1K 70 88
                                    

Cześć. To ja tak na początku wspomnę, żeby nikt mnie nie zabił za tę scenę na końcu. Całkowitą winę za jej powstanie ponosi moja koleżanka, która męczyła mnie o to. Według mnie jest idiotyczna, ale ona uznała, że mam ją dodać, więc do niej pretensje. Natalia, jeśli to czytasz, to załóż w końcu wattpada. Koniec ogłoszeń.

*****

Rok 2014

Na fotelu w salonie znajdującym się w jego własnym mieszkaniu siedział nie kto inny, tylko Draco Malfoy. 

Ręce miał skrzyżowane na piersi, a jego wzrok był utkwiony w jakimś punkcie za oknem, który mógł dostrzec tylko ten blondyn. Miał tego dnia zasłużone wolne po poważnej operacji, którą musiał przeprowadzić poprzedniej nocy. Teoretycznie miał wykorzystać ten dzień na zdrowy sen, ale nie miał na to ochoty. Chciał zostać w pracy, bo tak naprawdę nie był aż tak bardzo zmęczony. Zabiegiem stresowała się bardziej asystująca mu stażystka, niż on sam. Nie mógł jej za to winić, bo w jej wieku miał podobne odczucia. Z biegiem czasu przychodziło to z większą łatwością. Wiadomo, zdarzały się dni załamania, albo dni z wyjątkowo ciężkimi przypadkami. Zaraz po wojnie Klinika Świętego Munga miała pełne ręce roboty. Niektórych ran zwyczajnie nie można było leczyć za pomocą magii, więc stosowano mugolskie sposoby. I wtedy nagle zaczęto szukać pomocy u urodzonych wśród mugoli. Oczywiście nie wszyscy czystokrwiści wyznawali zasadę „mugole są be", ale przecież zarówno przed wojną, w jej trakcie, jak i po niej istniała ta niechęć. Przecież Draco też na początku myślał, że mugolaki i mugole to najgorsze zło, jakie istnieje na świecie. Jak na ironię, wziął ślub z mugolaczką. I to nie byle jaką, Hermioną Granger we własnej osobie.

Zaśmiał się cicho na wspomnienie, gdy poszedł do jej rodziców prosić o rękę ich córki. Pewnie w pierwszych latach nauki w Hogwarcie naopowiadała im samych okropnych rzeczy o tym blondynku, który wyzywał ją od „szlam", bo niezbyt ucieszyli się na jego widok. Minęło kilka godzin, zanim w końcu udało mu się uzyskać zgodę, ale nawet po ślubie nie do końca mu zaufali. Nie wspominając o spotkaniu Gryfonki z JEGO rodzicami, bo to była zupełnie inna bajka.

Z zamyślenia wyrwał Malfoya głos córki. Oderwał wzrok od okna i spojrzał na małą szatynkę, która stanęła obok jego fotela, machając mu rączką przed oczami. Czasem nie mógł zapanować nad jej temperamentem i energią. To dziecko nie potrafiło usiedzieć na jednym miejscu.

– Przepraszam, Rose. Mówiłaś coś? - uśmiechnął się do niej lekko, gdy ujrzał jej obrażoną minę.

– Tato, mówię do ciebie od 5 minut, a ty nic. Normalnie jakbyś był spetryfikowany. - mruknęła zła. - Jakiś Pan przyszedł i chce z tobą porozmawiać. Wiem, że kazałeś nie otwierać nikomu, ale on tu chyba kiedyś był u ciebie.

Zmarszczył brwi. Przecież tego dnia nie spodziewał się niczyjej wizyty. Blaise'a mała kojarzyła, swoich dziadków też przecież znała. Starał się zbyt wielu ludzi nie przyprowadzać do domu, adresu też byle komu nie podawał, więc nie miał pojęcia, kto śmie mu zawracać głowę. Poprosił więc dziewczynkę, żeby zaprosiła przybysza do salonu i zajęła się czymś pożytecznym. Chwilę później jego oczom ukazała się sylwetka znajomej osoby. A ten tu czego?

– Malfoy, ruszaj swój arystokratyczny tyłek i zbieraj się. Zabieram cię do Hogwartu. - ogłosił już na wejściu. Blondyn spojrzał na niego jak na wariata. Po cholerę ma tam iść, skoro nie było potrzeby? Jego syn raczej nic nie przeskrobał, przynajmniej miał taką nadzieję.

– Evmoon, jesteś zbyt młody, by mi rozkazywać. - odparł, posyłając mu złośliwy uśmiech. - No i po co mnie chcesz tam ciągnąć?

Drugi mężczyzna westchnął i usiadł na drugim fotelu. Nie robił sobie nic z oburzonego spojrzenia gospodarza, tylko odpowiedział najspokojniej jak umiał.

Przyszłość do naprawy (Fanfiction HP)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz