Rozdział 78

833 60 44
                                    



Dwudziesty czwarty maja tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego siódmego roku zaczął się tak jak zwykle. Lekcje się odbywały mimo tego, że bitwa była tuż tuż. Starano się, aby pozostali uczniowie nie dowiedzieli się o niej i żyli w błogiej nieświadomości. Nie potrzeba było do szczęścia paniki wśród młodszych. Dzieciaki Śmierciożerców z Wewnętrznego Kręgu niestety doskonale wiedziały o tym fakcie i parę z nich patrzyło z wyższością na pozostałych, jakby byli pewni, że Voldemort wygra. Sophie, gdy to widziała, miała ochotę utrzeć im nosa i powiedzieć, że Czarny Pan poniesie klęskę, a ich rodzice trafią do Azkabanu, ewentualnie zginą. Nie mogła jednak tego zrobić, chociaż bardzo chciała. Wiedziała, że i tak by jej nie uwierzyli, a poza tym i tak nie będzie mogła zobaczyć ich porażki. Właśnie, musiała jeszcze poradzić się brata, kiedy powinni wrócić do swoich czasów. Tak naprawdę nie było jej źle w przeszłości, ale to nie były jej realia.

– Nad czym tak dumasz?

Nawet nie zauważyła, gdy przysiadł się do niej Lysander z pudełkiem czekoladek pod pachą. Ciekawiło ją, jak zdołał stworzyć nową partię w warunkach szkolnych. Podsunął w jej kierunku pudełko, więc uśmiechnęła się i wzięła jedną czekoladkę. Jego wytwory cukiernicze zawsze poprawiały humor i człowiekowi było lżej na sercu. Chciała, żeby podał jej przepis, ale odpowiedź brzmiała „To tajemnica.", więc musiała żyć w niewiedzy.

– Zastanawiam się, kiedy wracamy. - odpowiedziała, wpatrując się w swoje sznurówki. Było jeszcze jakieś piętnaście minut do treningu, ale wolała być wcześniej. Chłopak zmarszczył brwi w zastanowieniu.

– A chcesz wracać? Ja bym tu chętnie został. - wyznał i włożył kolejną słodycz do ust. Tym razem z dodatkiem karmelu. Uwielbiał ten smak, więc jego czekoladki również musiały go posiadać.

– Lys, to nie nasze czasy. - przypomniała, machając mu ręką przed oczami. - Nie możemy zostać na czas bitwy, bo jeszcze coś pójdzie źle i któreś z nas zginie.

– Nie dramatyzuj. - upomniał ją i przeczesał palcami swoją czarną czuprynę. - Żadne z nas nie zginie, a my możemy kogoś uratować.

Szatynka prychnęła cicho. Jej brat zazwyczaj widział świat w jasnych kolorach i myślał optymistycznie. Takie myślenie czasem ją irytowało. To będzie bitwa, wtedy zwykle ktoś ginie. Jak może mówić, że wszyscy przeżyją, tak jakby był tego pewny? Ona jednak nie wiedziała jednej istotnej rzeczy. Jej brat miał w zanadrzu plan, o którym wiedział tylko on. I tak na razie miało pozostać.

– Taak. - przewróciła oczami. - I wtedy odkryjemy tożsamość naszego ojca, on dowie się o nas, wpadniemy sobie w objęcia, a potem wszyscy będziemy żyli długo i szczęśliwie. Wiesz co, nie wydaje mi się.

Lysander parsknął śmiechem w reakcji na jej słowa. Właśnie, miał się z nią podzielić swoją teorią. Spoważniał i zastanowił się, jak zacząć.

– Tak właściwie, to chyba odkryłem kim jest/będzie nasz ojciec.

– Co? - spojrzała na niego, zbita z tropu. Czy on właśnie powiedział, że... - Niby kto? Jeśli powiesz, że Weasley, to chyba pójdę do Pani Dyrektor i powiem, że zawsze chciałam być w Slytherinie.

– Nie, nie. - uspokoił ją pospiesznie, rozbawiony końcówką jej wypowiedzi. - Chociaż dla ciebie ta opcja może nie być zachwycająca. Snape.

Spojrzała na niego, jak na uciekiniera z mugolskiego szpitala psychiatrycznego. Jej rodzony brat bliźniak ewidentnie oszalał. Te opary rzuciły mu się na mózg, albo za dużo zjadł tych swoich czekoladek. Snape ich ojcem? No chyba nie w tym życiu. Może w jakimś horrorze, ale nie w prawdziwym życiu. Lysander jednak wydawał się mówić poważnie, a gdy opowiadał o wszystkich jego spostrzeżeniach, powoli zaczynała się przekonywać do tej teorii. Nie chciała jednak, żeby to była prawda.

Przyszłość do naprawy (Fanfiction HP)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz