Rozdział 40

1.2K 98 77
                                    

Tym razem w Pokoju Wspólnym nie było słychać wesołych rozmów, które zazwyczaj były tu prowadzone. W kącie pomieszczenia na poduszkach siedziały trzy młodsze dziewczynki. Rozmawiały ze sobą po cichu, a ich twarze wyrażały smutek. Na kanapie siedzieli Millicenta i Blaise. Nie odzywali się do siebie, pogrążeni w zamyśleniu. Ta cisza nie była niczym dziwnym, w końcu zginęła jedna ze Ślizgonek. Najbardziej jednak odbiło się to na psychice trzeciorocznych uczennic, które przyjaźniły się ze zmarłą dziewczyną.
— Wszystko gra? — spytała Alexa przyjaciół, przysiadając na podłokietniku.
Dobra, to było jednak głupie pytanie, pomyślała chwilę później.
— Mhm... — mruknął Blaise nieobecnym głosem, a potem westchnął cicho i przytulił Charlie. — Słyszałyście już nowe wieści?
— Już wiedzą — odparł za dziewczyny Draco. — A właśnie, z Lovegood jest lepiej.
Drugi Ślizgon kiwnął tylko głową.
—  Co z Neville'em? — spytała Millie, podnosząc głowę z ramienia Blaise'a.
— Nic mu nie jest — uspokoiła ją Alexa. — Poszedł razem z Hermioną, Harrym i Ronem do wieży Gryffindoru.
— Super — uśmiechnęła się lekko dziewczyna i przeciągnęła, prawie spadając przy tym z kanapy. — Gdzie byliście w ogóle?
— No właśnie? — wtrącił Draco z zaciekawieniem. — To znaczy wiemy, że Snape dał wam świstoklik, ale gdzie się przenieśliście?
— Do domu Snape'a — odparła Alexa, a chwilę później miała ochotę się roześmiać na widok min pozostałych uczniów. Ich twarze wyrażały szczere zaskoczenie.
— Żartujesz... — wykrztusił Draco. — Wpuścił was do swojej twierdzy? W dodatku pozwolił tam przebywać Potterowi? Piekło zamarza. Jesteśmy zgubieni.
— Ja myślałem, że wysłał was do Hogwartu — powiedział Blaise. — Ale nie wiem, czy tak można. No wiecie, zaklęcia przeciwaportacyjne i te inne.
Draco i Millie spojrzeli na niego dziwnie. Chłopak tylko wzruszył ramionami.
— No co? Nie tylko Granger przeczytała „Historię Hogwartu”.
— To ty umiesz czytać? — spytała brunetka z udawanym niedowierzaniem. Alexa zaśmiała się cicho. Chłopak uderzył Millie lekko w ramię.
— Bulstrode, przeginasz.
Dziewczyna parsknęła śmiechem i wstała z miejsca, kierując się do wyjścia.
— Gdzie idziesz? — zawołała za nią Charlie.
— Niech pomyślę... Może na kolację? — popukała palcem w nadgarstek tam, gdzie ludzie zwykle noszą zegarek.
Faktycznie, zbliżała się pora kolacji, więc wszyscy dźwignęli się na nogi i opuścili pokój wspólny.
Na kolacji nie zjawili się wszyscy uczniowie. Brakowało kilku osób przy stole Slytherinu, ale stoły pozostałych domów też miały ubytki. Alexandra przebiegła wzrokiem po stole Gryffindoru i zauważyła siostrę zmarłej Ślizgonki. Dziewczynka dłubała smętnie widelcem w swoim talerzu, podpierając głowę ręką. Brązowowłosa nie dziwiła jej się. Wprawdzie nigdy nie straciła żadnego członka rodziny, no może oprócz babci i prawdziwych rodziców, o których nie miała zielonego pojęcia aż do tegorocznych wakacji. Podejrzewała jednak, jakie to musi być uczucie. Nigdy już nie będzie mogła złożyć siostrze życzeń urodzinowych, więcej jej nie przytuli, nie spędzi z nią czasu. Alexa nie potrafiła sobie wyobrazić siebie na jej miejscu. Stracić Harry'ego, Sophie, Matta...
Może nie powinna tak myśleć, ale Harry'ego aż tak bardzo nie byłoby jej żal. Kochała go, bo przecież był jej bratem, ale potrafił być irytujący. Nie wiedziała, jak Hermiona i Ron mogli z nim wytrzymać tyle lat w Hogwarcie.
— Moi drodzy — zabrał głos dyrektor. Wszyscy spojrzeli w stronę stołu nauczycielskiego. Siedzieli tam prawie wszyscy nauczyciele, z wyjątkiem profesora Snape'a i profesora Flitwicka.
— Bardzo się cieszę, że spotykamy się tutaj w większości. Kilku waszych kolegów musi jeszcze spędzić trochę czasu w skrzydle szpitalnym, aż będą w pełni wyleczeni. Jak pewnie zdążyliście się dowiedzieć, niestety jedna z naszych uczennic, panna Stephens, została zamordowana.
Wśród uczniów rozległy się odgłosy zaskoczenia. Najwyraźniej nie wszyscy o tym wiedzieli. Dumbledore mówił jeszcze o środkach bezpieczeństwa, ostrożności i innych niezbędnych rzeczach. Pod wpływem jakiegoś przeczucia Alexa zerknęła na stół Ravenclawu, gdzie miała nadzieję zobaczyć Lucasa. Był tam. I to nie zgadzało się z jej teorią, że miał coś wspólnego z tym incydentem w Hogsmeade. Gdyby brał w tym udział, dyrektor na pewno by się o tym dowiedział. A jeśli nie sam dyrektor, to ktoś pewnie by go o tym poinformował. Już od jakiegoś czasu zaczęła podejrzewać, że sprawa z Lucasem śmierdzi. A gdy Luna powiedziała, że przed utratą przytomności ostatnią osobą, którą spotkała, był właśnie ten Krukon, to już w ogóle stał się podejrzany. Być może brązowowłosa naczytała się zbyt dużo kryminałów, ale nauczyła się, że „najciemniej pod latarnią”, czyli mordercą bądź złodziejem może być ta osoba, której w ogóle nie brali pod uwagę.
— Draco? — zwróciła się Alexa do chłopaka, który wpatrywał się w swojego pomidora leżącego na talerzu, jakby ten zabił mu rodzinę. Blondyn poderwał głowę natychmiastowo w górę i spojrzał na przyjaciółkę.
— Hm?
— Możesz mi powiedzieć, kim naprawdę jest Lucas? — spytała. Millie, Blaise i Charlie zerknęli w ich stronę. Draco natomiast skrzywił się lekko.
— Przecież wiesz, kim jest. Krukon, siódmy rok. Siostra jego znajomej chodzi z Weasleyem — odparł, wzruszając ramionami i ugryzł w końcu kawałek tego pomidora.
— Nie. Chcę wiedzieć, kim naprawdę jest.
Chłopak westchnął i spojrzał na Blaise'a. Zabini wzruszył ramionami, pozostawiając decyzję przyjacielowi.
— Dobrze, powiem ci tyle, ile możesz wiedzieć — zdecydował szybko blondyn. — Ale jeśli wypaplasz to komuś ze Złotej Trójcy, wliczając w to Hermionę, to cię uduszę.
— To chyba oczywiste, że nikomu nie powiem — mruknęła urażona dziewczyna.
— Zobaczymy — skwitował i rzucił jakieś zaklęcie przeciw podsłuchowe. I nie było to Muffliato. — White nie jest tym, za kogo się podaje.
— Brawo, Sherlocku. Sama zdążyłam się tego domyślić.
— Nie przerywaj mi — syknął, ale po chwili kontynuował. — Co chcesz wiedzieć?
Alexa przygryzła dolną wargę w zamyśleniu. Było dużo pytań, które chciała zadać. Ale które pierwsze?
— Czy on jest... no wiesz... jednym z nich? — spytała niepewnie. Zaśmiał się cicho.
— Och, to ty nie wiesz. — Zrobił smutną minę. — Oczywiście, że jest jednym z nich. W końcu jest synem Snape'a.
W tym momencie fragment stołu, przy którym siedzieli, został oblany sokiem, który piła Millie. Zakrztusiła się nim po stwierdzeniu Malfoya. Spojrzała na niego z niedowierzaniem, a Blaise i Charlie mieli podobne miny. To było przecież niemożliwe. Po chwili jednak blondyn wybuchnął śmiechem.
— Żałujcie, że nie widzieliście swoich min — wykrztusił. — Żartowałem. Alex, tak naprawdę White to syn Czarnego Pana. Albo, jak wolisz, Sama-Wiesz-Kogo.

Przyszłość do naprawy (Fanfiction HP)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz