Epilog(2)*

214 17 20
                                    

  Nie wiedziała kiedy tu wróci. Brama Konohy wzbudzała wiele wspomnień. Była tutaj kiedy ją stawiano, była tutaj kiedy ją niszczono.
- Pomalowano ją – mruknęła złapana we wspomnienia.
- Przepraszam – zaczepił ją strażnik siedzący pod drewnianym daszkiem. – Wszystko w porządku? Pomóc pani?
  Pani...no tak Yo-chin masz swoje trzydzieści osiem wiosen.
- Nie dziękuje, dawno tu po prostu nie byłam. Wiele się zmieniło od tego czasu.
  Strażnik w sile wieku pociągnął się prężenie na nogi i dziarskim krokiem podszedł do niej.

  Ooo, idzie samiec alfa.
- Więc kiedy pani wyjechała?
- Uf. – Napięła policzki gromadząc w nich powietrze. – Już ze dwadzieścia lat. Szybko minęło.
- Rozumiem, mogę prosić pani godność? – zapytał wyciągając notatnik wraz ze spisem ludzi odwiedzających wioskę.
- Oczywiście, nazywam się Yo-chin Uzumaki.
  Długopis wypadł mu z ręki, wpatrywał się w nią, a z każdą minutą rósł szok na jego twarzy. Yo-chin nieświadomie potrząsnęła głową w pytaniu. Obok niej rozległy się szepty. Spojrzała na prawo widząc gromadzący się przy niej tłum. Głównie młodzi ludzie nie mogli oderwać od niej oczu, patrząc na nią jak na coś egzotycznego.  Starsi natomiast byli sędziami jej autentyczności:
- Tak, wygląda jak ona.
  Lub:
- Nie no coś ty, widziałem ja i nie pamiętam aby była...
  Powróciła do strażnika:
- Chyba wywołałam małą sensację – wyszeptała czując zakłopotanie.
- Yo-chin-sama, wygląda pani tak młodo! – odszeptał.
- Ejże, nie jestem przecież stara. Nie aż tak!
- Przepuście mnie! – krzyknął ktoś z tłumu. – Przepraszam, przepraszam, z drogi!
  Niczym z katapulty z tłumu wyskoczył znajomo wyglądający chłopak. Za nim z wrednym wyrazem twarzy pojawił się kolejny, następnie wyszedł chłopiec w okularach i czarnowłosy Uchiha. Chwilę zajęło jej aby zdać sobie sprawę: kim owi młodzi mężczyźni są?
- Hiruzen, Danzo, Homura, Kagami!
- Yo-chin-senpai!! – krzyknął Saru i podbiegł do niej. Zatrzymał się centymetr od niej. Musiała odskoczyć w tył aby nie uderzył ją głową kiedy schylał się w przywitaniu.
- Chłopcy – W jej klatce piersiowej pojawiło się ciepło. Oto walczyła, o młode pokolenie, które teraz wyrosło. – Jacyś wy przystojni! No, no. Wiedziałam kogo trenować. Miałam swój unikalny zmysł.
- W ogóle się nie zmieniłaś senpai – oznajmił Homura.
- A wy bardzo! Chociaż – zmrużyła oczy i zgarbiona zbliżyła się do Danzo. – Jednak niektórych mina z latami pozostaje taka sama.
- Mówiono nam, że wyjechałaś – odparł Danzo. Yo-chin nie wiedziała czemu nie patrzy w jej oczy. Wodził wzrokiem po wszystkich, ale nie po niej. – Nagle zniknęłaś.
  Yo-chin lekko spoważniała.
- To było bardzo spontaniczne, wolałam nie robić z tego sensacji. – Zagryzła wargę przyciągając tym uwagę wszystkich młodych chłopców. Zrobiło jej się trochę niezręcznie.  Zorientowała się jak mogą ją teraz postrzegać. Kiedyś była ich Yo-chin-senpai, teraz byli dojrzałymi mężczyznami, którzy prawdopodobnie nie patrzyli na nią tylko jak na swą nauczycielkę.
  Yo-chin postanowiła spróbować nie zwracać na to uwagi. Byli młodzi, mieli hormony. Bądź co bądź geny jej klanu spowodowały, iż zestarzała się w bardzo minimalnym stopniu. Twarz mogła lekko wyostrzeć, a wokół oczu pojawiły się zmarszczki. Mimo to prezentowała się tak jak ją zapamiętali. Danzo nie mógł uspokoić szalonego bicia serca, wiele razy marzył aby ją zobaczyć.
- Teraz poważniej, chłopcy. Przyszłam kiedy dowiedziałam się o Hashiramie. Chcę odwiedzić jego grób. Zaprowadźcie mnie. – Odwróciła się do strażnika. – Czy mam podpisać jakieś papiery? Przyznam, że nie mam pojęcia o waszej papierologii.
- Nie, nie, pani to zaszczyt że tu jesteś.
  Yo-chin obniżyła usta i uniosła brwi. Niespotykane. Danzo i Hiruzen szli przed nią, z tyłu obchód kończył Homura. Obok niej wylądował Kagami. Nie mogła powstrzymać się aby na niego zerkać.
W końcu dała spokój i jej wzrok przykuła ściana na którym obok głowy Hashiramy wyrzeźbiona została głowa Tobiramy.
- A to skunks.
- Proszę? – zapytał Kagami myśląc, że mówi do niego.
- Nic, nic, mówię o Drugim Hokage. Patrzcie jak dumnie prezentuję się jego podobizna. Co?! Pozował w tym ochraniaczu? No co on, przecież lepiej wygląda bez niego.
- Naprawdę? Zdążyłaś wrócić i już mnie obrażasz. Co za impulsywny bachor.
  Yo-chin nie zdziwiła się, wyczuła jego czarkę z tyłu. Z psotną miną odwróciła się do Tobiramy.
- Szczery bachor – poprawiła. – Chyba urosłeś. Ile masz dwa metry?
  Yo-chin podparła się na biodrach.
Tobirama skrzyżował ręce i zrobił krok w przód. Wokół nich znowu zgromadzili się gapie.
- A ty ile masz? Iloraz inteligencji dwa? – Senju był zadowolony ze swej riposty.
  Yo-chin zacisnęła usta.
- Biedny Tobirama. Myśli, że zęby mądrości, które mu wyrosły naprawdę czynią go mądrym. Czemu nikt nie powiedział mu prawdy? – Teatralnie rozejrzała się po widowini. Westchnęła.
- Znowu używasz mego klona cienia.
- Przypominam, że pomogłam ci stworzyć tę technikę.
  Tobirama wyciągnął rękę w jej stronę.
- Prawa autorskie, płać.
  Szczęka jej opadła.
- Teraz masz prawa autorskie?! No chyba cię zęby bolą. W takim razie chcę dwadzieścia pięć procent udziału. A po drugie twoja podobizna jest brzydka! – Wystawiła w jego stronę język.
  Uczniowie Tobiramy oddalili się kiedy ona i ich mistrz mieli swój słowny pojedynek.
- Przynajmniej tylko moja podobizna jest brzydka. – Posłał jej niebezpieczny uśmiech drapieżnika.
- Kwestia sporna. Dobrze cię widzieć. – Spoważnieli kiedy żarty się skończyły.
- Ciebie również, witam w Konoszę Yo-chin Uzumaki. – Pochylił głowę kiedy tłum zaczął wiwatować. – Udław się – dodał szeptem.
  Na co Yo-chin pokazała mu bardzo obelżywy gest.

Duty first. Love second (1)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz