Jutro dla niektórych zaczyna się szkoła, życzę powodzonka wam wszystkim!
Wasza J.
**********************************************Yo-chin wycierała dłonią swoje usta, nienawidziła posmaku żółci kiedy wymiotowała. Zdarzało jej się to parokrotnie, nie wytrzymywała nerwowo. Była w ciągłym napięciu i oczekiwaniu na wezwanie, przed oczami wciąż miała obrazy cierpiących i umierających ninja. Jej schowek w głowie pulsował od naporu zamkniętych myśli. Yo-chin czuła się słaba, za słaba. Chęć pomocy i duma były dwoma rzeczami, które trzymały ja na miejscu. No dobrze była jeszcze trzecia- wstyd. Wstyd przyznania się: Aoi, Hashiramie, Tobiramie, reszcie o swoim braku umiejętności w radzeniu sobie z rzeczywistością. Żyjąc w tym kompleksie zrozumiała słowo „wojna". Nienawidziła tego słowa.
Gdybym tylko mogła weszłabym do głowy przywódców klanów i rozkazałabym im aby ustanowili pokój.
Przepłukała usta wodą ze strumienia który płyną przed nią. Gdy tylko nabrała w usta wodę szybko ją wypluła. Miała żelazny posmak jakby krwi. Natura też przesiąkła cierpieniem i czerwonym roztworem ciała
Szybko wstała i oddaliła się od potoku. Mijała domki, namioty i usiadała na ławeczce przed prowizorycznym szpitalem. Nagle przed nią wyrosła wysoka postać
- Dobry wieczór, czy zastałem Maye?- zapytał młody strażnik.
Yo-chin kojarzyła go, zawsze był miły i kulturalny, a do tego też przystojny. Pełen pakiet. Zainteresował się Mayą- jedną z uzdrowicielek.
- Nie widziałam jej, ale możesz sprawdzić w szpitalu, możliwe że ma dyżur- powiedziała, odchrząkając. Maya inne uzdrowicielki znalazły adoratorów, a ona? NIE. Naprawdę potrafiła być niewidzialna. Yo-chin zastanawiała się co było z nią nie tak. Nie była tak wygadana i pewna siebie, ale tez nie uważała siebie za całkowitą mimozę. Była gdzieś pośrodku. Chyba mogę określić siebie jako mieszańca. Cóż większość woli rasowe psy niż kundle. Skrzywiła się sama na swoje porównanie do kundla.
-Och- szepnął strażnik.- Dziękuje za informację Yo-chin-chan. Życzę miłej nocy!
-Tobie również.
Yo-chin przetarła powieki, ciężko przełykając ślinę. Czuła jakby wciąż coś zalegało jej w żołądku i czekało na uwolnienie. Odetchnęła parę razy chcąc pozbyć się mdłości. Nudności plus bezsenność nie było dobrą mieszanką. Jej brak snu miał dziwną przyczynę i zaczął się już od momentu wydarzeń z wieży. Kiedy tylko zamykała oczy i zaczynała zasypiać, miewała wizję: widziała starszego mężczyznę ubranego w haori (długi płaszcz z kołnierzem). Nie mogła dojrzeć twarzy ani osoby do której mówi, wszystko wydawało się rozmyte i zatopione w jasnej poświacie. Ów miejsce nie należało do ziemskiego świata. Był to stan pomiędzy bytem, a nie bytem. Słyszała wszystko tak jakby jej głowa byłą pod wodą, czasami wyłapywała pojedyncze słowa lub zdania. Jednak zaraz znowu wszystko stawało się niewyraźne.
„..dasz radę..", „..zaufaj..", „..obowiązek..".
Czuła uczucia osoby do której mężczyzna mówił. Miała w sobie ogromne pokłady niepewności i strachu lecz im dłużej mężczyzna mówił, tym stawała się ona spokojniejsza i zdeterminowana. Z zamyślenia Yo-chin wyrwało nagły jęk. Instynktownie spojrzała w stronę klapy szpitala. Po chwili usłyszała podniesiony głos:
- To miłe, ale czy możesz wreszcie mnie puścić?!
Yo-chin rozpoznała głos May, najwidoczniej strażnik ją znalazł. Nagły wiatr spowodował, że klapa od drzwi zafalowała, a ona zauważyła Maye w objęciach mężczyzny. Kobieta odepchnęła go ręką, a on nie zgorszony i nie zniechęcony uśmiechnął się szelmowsko. Maya kręciła na to głową, ale widać było, że jest zadowolona. Jej wyraz twarzy nie współgrał z ciałem i słowami. Yo-chin nagle postanowiła się przejść. Weszła do budynku-namiotu obok i rozpoczęła przegląd pacjentów. Tutaj znajdowały się osoby, które potrzebowały nie tyle opieki lekarskiej co psychologa. Nie mieli tu takowego więc działania uzdrowicieli musiały się rozszerzyć. W kącie zauważyła skuloną kobietę, która cicho chlipała. Instynkt empaty-medyka wziął górę w Yo-chin, uważając aby kogoś nie potrącić, podeszła do kobiety.
Uklękła przy niej i zapytała spokojnym, rzeczowym tonem:
- Co się stało? Możesz mi opowiedzieć.
Kobieta spojrzała na nią przez kurtynę włosów.
- Momomomoja córka..- urwała gdy wydała jęk.
Yo-chin dotknęła jej ramienia
- Tak?- dopytała.
- Zniknęła!- przez płacz mówiła to w sposób zachrypnięty.
Yo-chin sprawnym ruchem odgarnęła jej włosy z twarzy. Czekała na jej dalszą relację nie chcąc niczego przyspieszać, czy wymuszać.
- Byłyśmy razem, a potem nagły atak z powietrza nas rozdzielił, miała tylko dwanaście lat! Jest piękna, ma jasne blond włosy, niebieskie oczy i śliczne okrągłe policzki. Nie wiem co się stało, ponieważ uderzono mnie w głowę. Nie widziałam nic.- Mówiła z coraz to większą desperacją i paniką.- Usłyszałam tylko jak krzyczy „mamo!", ale jak się ocknęłam nie widziałam nikogo!!
- A potem znaleźli cię ninja Senju?
Wzrok kobiety przepełniał ból.
- Tak, ale jej nie było, nigdzie nie było. Nie ma jej, czego chcą od dziecka?! Gdzie ono jest ??!!
Yo-chin nie powiedziała choć sama już wiedziała. Poczuła wstręt na myśl o wszystkich okropnościach jakich może teraz doświadczać z rąk zwyrodnialców.
W najlepszym wypadku zabili ja od razu, w najgorszym nadal torturują, gwałcą. Możliwe było też, że ją sprzedano. Yo-chin głaskała kobietę po ramionach, a po chwili kierowana instynktem przytuliła ją. W tym okropnym miejscu czuła się tam gdzie trzeba. To była jej misja. Odsunęła na obok wrażliwość i pozwoliła, aby kobieta poczuła, że to ona ma wszystko pod kontrolą i może jej się wypłakać i wyżalić. Yo-chin dobrze udawała, na jej twarzy malował się spokój, jednak w środku szalała burza uczuć. Sama chciała uciec do mamy, jednak nic by to nie dało, ponieważ obowiązek jest na pierwszym miejscu.(duty first) Gdy Yo-chin uspokoiła kobietę, wyszła z namiotu i pozwoliła, aby zimny wiatr owinął się wokół niej pozwalając zebrać myśli.
Skąd te wszystkie porwania? Małe dzieci, żołnierze? Zbyt duża rozpiętość wiekowa, na co to klanowi Uchiha? Yo-chin skarciła się w myślach, nie miała pewności kto stał za tymi porwaniami, ale wbrew logice poczuła do nich dozę nienawiści. Szukała kozła ofiarnego.
Porwani żołnierze służą okupowi, lecz co z resztą, która po prostu rozpłynęła się? - Przypomniała sobie rozmowę przeprowadzoną z Tobiramą parę lat temu „..ludzie znikają Yo-chin.." tak jej wtedy powiedział. Nic nie wskazuje aby coś się zmieniło.
Za mało wojowników wychodzi i nie wraca. Liczba oficjalnych zgonów ninja nie jest adekwatna do liczby mężczyzn, którzy wyszli walczyć. Jeśli nie umarli i nie wrócili to gdzie są? Porzucili klan? Istnieje jakiś samozwańczy gang, który zarabia na porywaniu ludzi? Jest to prawdopodobne, w wirze wojny nic nie wskaże na nich.
Yo-chin przechadzała się w te i z powrotem, nagle usłyszała jakby ktoś na lewo od niej prowadził rozmowę. Głosy dochodziły zza namiotu szpitalnego. Przeszła tylko parę kroków i zaraz zauważyła kucającą parę ludzi. I to jakich- Tobiramę i Aoi.
Dzięki pochodnią rozstawionym wokół namiotów widziała ich dokładnie. Aoi poklepała wysokiego chłopaka po ramieniu
- Będzie dobrze, musisz zaufać Hashiemu z tym traktatem.
Tobirama pokiwał głową. Dziewczyna nie wiedziała o czym mówią, ale poczuła dziwne ukłucie. Nie umiała tego zdefiniować. Nie była to zazdrość, ale również nie czuła się w pełni swobodna patrząc na to. Wiedziała, że gdzieś w niej jest cząstka, która chciałaby być na miejscu swojej koordynatorki rozmawiając z Tobiramą, doradzając mu. Wiedziała czemu- chłopak miał w sobie coś co przyciągało ludzi. Ludzi, którzy chcieli jego aprobaty. Było to znane zjawisko: osobnik silny i dominujący przyciągał słabsze. Yo-chin czytała o tym w trakcie pobytu w wieży.
Już miała odwrócić się gdy usłyszała głos Tobiramy:
- Yo-chin, czy czegoś potrzebujesz?
Sensoryk. Aoi gwałtownie odwróciła się do niej z wyrazem zaskoczenia. PrzezYo-chin przelało się uczucie niepewności, nie wiedziała co powiedzieć
Zwalcz to!
- Nie- zaczęła, wdzięczna bogom za brak zająknięcia.- Robiłam obchód gdy usłyszałam głosy. Nie wiedziałam, czy kto któryś z pacjentów. Wolałam sprawdzić.
-Tak, jak widzisz to nie pacjenci, idź już- rozkazał Tobirama, wciąż siedząc do niej tyłem. Był zmęczony tym, że nic nie idzie po jego myśli. Robił się przez to marudny i złośliwy.
Yo-chin oniemiała. Zdarzyło się, że ja zbywano, lecz teraz potraktowano ją jak przeszkadzające dziecko. Nieśmiała część w niej chciała się podporządkować.. O nie, nie, nie, nie.
-Nie to WY możecie stąd iść. Ściany nie są grube i przeszkadzacie spać PACJENTOM- jej głos nie pozostawiał sprzeciwu.
- Yo-chin uspokój się, nie ma jeszcze ciszy nocnej- stwierdziła Aoi.
- Czy aby pozwolić im na odpoczynek w ciszy i spokoju musi być dopiero cisza nocna?
Tobirama wstał i podał rękę Aoi żeby zrobiła to samo.
- Sądzę, że sama powinnaś odpocząć dając innym c i s z ę oraz s p o k ó j- jego ton był lodowaty. Tobirama nie lubił gdy mu się sprzeciwiano, odwrócił się raptownie.
- Chcesz zadbać o pacjentów? Spójrz najpierw na siebie.- Podszedł do niej ,gromiąc ją wzrokiem.- Wychudła, niedospana, jak żywy trup. Spójrz prawdzie w oczy: nie dajesz rady psychicznie.
Yo-chin była zdezorientowana oraz poczuła się ogromnie dotknięta. Najgorsze we wszystkim było to, że miał rację, lecz prawda wypowiedziana na głos boli najbardziej. Wytrzymała jego wzrok. Powoli zdezorientowanie dziewczyny ustępowało miejsca złości, nie na niego, tylko na siebie. Dodatkowo była na siebie zniesmaczona za to, że chciała uzyskać jego względy. Potwierdzało się stare porzekadło, istniejące wśród jej klanu „ Wzgląd to ty możesz, lecz nie musisz, mieć na zdanie innych, nie ma czegoś takiego jak uzyskiwanie czyiś względów"
- Moim zadaniem jest dbać o innych, wywiązuje się z tego. Wspomnienie o moim stanie fizycznym i psychicznym jest zbędne.
Ciągnęła dalej nie dając mu szans na przerwanie jej:
- Nic nie zmienia faktu, że mam rację, powinniście znaleźć sobie inne miejsce na rozmowę.
Tobirama pochylił się , prawie stykali się nosami. Górował nad nią.
- Znasz zasadę pierwszej pomocy? Medyk ma być bezpieczny i w dobrej kondycji aby pomagał innym, w przeciwnym razie pojawia się o jedną osobę więcej do leczenia.
Dziewczyna miała ochotę odpysknąć mu, tak dla zasady, jednak zreflektowała się i odetchnęła.
-Tobirama, przecież nasza dyskusja nie ma sensu. Chodziło o co innego, a zaczęliśmy obrzucać się mięsem. Jesteśmy zmęczeni, oboje.
Chłopak odsunął się.
- Kiedy pozwoliłem mówić do siebie na „ty", Yo-chin?- zapytał. To ciche i delikatnie zadane pytanie przeraziło dziewczynę bardziej niż zacząłby na nią krzyczeć.
- Nie pozwoliłeś. -Wkurzyłam sie i sama sobie pozwoliłam. To pytanie było grzecznym przypomnieniem mojego miejsca w „hierarchii".
- W istocie.
Minął ją nie czekając na jej odpowiedź. Zaraz za nim podreptała Aoi, przystanęła koło niej i z błyskiem w oku tajemniczo pokiwała głową.****************************
Z tym zwracaniem się na "ty" chodziło, że Yo-chin zwracała się do niego dodając końcówkę "-senpai". Taka forma grzecznościowa. Jednak jeszcze oficjalniejszą wersją jest dodawanie do imion końcówki "-sama".
CZYTASZ
Duty first. Love second (1)
FanfictionWszystko dzieje się w universum Naruto, a raczej wiele lat przed głównym bohaterem popularnego anime, czyli w erze Wielkich Wojen Ninja. Dziewięcioletnia Yo-chin z klanu Uzumaki poznaje młodszego brata Madary Uchiha- Tagato. Chłopak czuję do niej...