Madarowelove2

242 21 17
                                    

Znowu krótki bonusik z naszym Madarą. ....
Oj bonusik jak cholera
**********************************************************************

  Yo-chin ignorowała wszystkie spojrzenia jakimi obdarzono ją i mężczyznę u jej boku. Madara zdawał się nie zauważyć wszystkich szeptów albo nie obchodziły go one. Yo-chin czuła się jak jakaś głupia fanka u boku kogoś sławnego. Co do pierwszej części nie zgadzała się. Nie byłą fanką (głupia czasami tak), co do drugiej części zgadzała się w stu procentach. Madara był kimś zjawiskowym. Pomijając jego wygląd, przykuwał odwagę pewnością siebie i wielu historiach, które jasno mówiły o jego umiejętnościach. Yo-chi nie podobały się chichoty kobiet, które z rozmarzonym spojrzeniem pragnęły choćby okrucha uwagi Uchihy. Były takie piękne, przyznała na swe nieszczęście. 
 Nie Yo-chin, nie możesz się porównywać, myśl jak psycholog!
Tia...

  Madara miał podobne odczucia w kierunku Yo-chin. Był niemal zaskoczony ilu mężczyzn z jawnym zainteresowaniem spogląda na kobietę u jego boku. Bądź co bądź Yo-chin stała się najsilniejszą kobietą- ninja w Konosze. Mężczyźni podziwiali ją, pragnęli i bali jednocześnie. Żaden z nich nie chciałby być z kobietą, która przewyższa ich w walce, a Yo-chin już się taka stała. Misja odbiła się małych echem po wiosce i teraz każdy z nich kojarzył imię jego irytującej ptaszyny.
  Ku jego niezwykłemu niezadowoleniu. Wpatrywał się w każdego śmiałka, który zatrzymał spojrzenie na Yo-chin, dłużej niż dwie sekundy. Nie bał się, że któryś z nich może odbić mu Yo-chin. Było to arogancie stwierdzenie, ale wiedział, że nikt z nich nie dorasta mu do pięt. 
Dlatego uprzejmie przypominał gdzie jest miejsce ich i ich oczu.

  Specjalnie miejsce dla sokołów znajdowało się tuż koło szopy w której Yo-chin składała broń po treningu z Madarą. Na zbitym deskami kwadracie piął się wiciokrzew, a dzikie kwiaty rozsiały się, wabiąc ludzi swoimi barwnymi kolorami. Madara przeszedł przez drzwi jako pierwszy.
- Dżentelmen – odkaszlnęła w dłoń.
  Jedynym źródłem światła były otworzone na oścież drzwiczki.
Ptaki wyczuwając swego pana odezwały się swoim piskliwym tonem. Nawet przy słabym świetle Yo-chin mogła dostrzec uśmiech pełen dumy malujący się na twarzy Madary.
  Na bogów, on bardziej dumny jest z nich, niż byłby ze swoich dzieci.
  Podziwiała majestatyczne ptaki (miał ich dwa) zza ramienia Uchihy.
- Śliczne myszołowy – powiedziała zaczepnie.
    Madara głaskał wierzchniem palca wskazującego pióra ptaka.
- Myszołów to padlinożerca. Sokół starannie dobiera swe ofiary i nigdy nie przegrywa.
  Dziewczyna podskoczyła gdy nagły powiew wiatru zatrzasnął drzwi. Przez szpary w drewnie przedostawały się małe promienie światła, ale dawały one minimalną widoczność. Drewno nagrzewało się i nie trudno było odczuć lekką duchotę.
  Madara ubrane w czarne kimono wraz z czarnymi włosami był niewidoczny dla oczu dziewczyny.
Zrobiła krok w przód pamiętając, że przed paroma sekundami znajdował dokładnie przed nią, ale natrafiła na pustkę. Odgłos jednego z sokołów uświadomił jej, że znajduję się blisko jego gałęzi.
  Obawiała się dotknięcia majestatycznego ptaka. Jego dziób prezentował się ostro.
- Aby zostać sokolnikiem trzeba posiadać mnóstwo cierpliwości, sprawne oko i delikatne ręce.
  A propo moich pleców....
  Cichy szept Madary za koło jej ucha sprawił, że każdy włos na jej ciele podniósł się alarmująco.
Nie miała pojęcia jakim cudem zdołał ją okrążyć nie wydając przy tym żadnego dźwięku.
- Delikatne ręce? – powtórzyła głupio.
- To wrażliwe istoty. Cierpią na bóle głowy, tak jak ludzie. Ciężko oswoić je z dotykiem kogoś obcego. Niezwykłe, prawda ptaszyno?
  Korzenny zapach uderzył w nią. Ścisnęła uda. Czuła ciepło jego ciała na swych plecach. Specjalnie położył nacisk na to słowo. Przekierował całe wybrzmienie zdania do niej. Niski głos wabił ją, kusił. Chciała oprzeć się o jego pierś.
  Yo-chin, otrząśnij się. Hormony nie mogą mieć na ciebie wpływu!
Odwróciła się. Jej oczy powoli przyczajały się do ciemności, chociaż wciąż widziała niemal całe, okrągłe zero. Na czuja wyminęła Madarę i pamiętając drogę do drzwi trafiła na...ścianę.
Klęła w duchu jej orientacje. Jak mogła zapomnieć gdzie są drzwi? Ponieważ tekstura każdego drewna jest taka sama, ot co.
  Madara w swej uprzejmości zaszurał piaskiem i ziemią pod nogami, aby wiedziała gdzie był. Oparła się plecami o ścianę. Nie miała zamiaru przyznać się, że nie wie gdzie znajduję się wyjście.
- A czy wiesz jak poskramiam sokoły? – Mogła wyczuć cień czegoś trudnego do opisania w jego głosie. Ale chętnie podążyłaby za nim wszędzie w tej chwili. Wszędzie.
  Madara nie usłyszał odpowiedzi. Yo-chin zdawała się niemal nie oddychać. Zrobił krok do przodu i oparł dłoń tuż obok jej głowy. Całkowicie zasłonił jej skąpo dopływające światło.
- Najpierw zakładam im na głowę czarny kaptur, zasłaniając światło. – Tak jak zrobiłem to teraz tobie.
  Prawą ręką sięgnął do jej dłoni, która sztywno wisiała wzdłuż ciała. Popieścił wierzchnią skórę dłoni, tak jak głaskał pióra sokoła.
Oddech przyspieszył. Nie usłyszawszy dźwięku protestu kontynuował:
- Potem podcinam szpony. – Splótł jej dłoń ze swoją.
  Hormony nie będą mieć na ciebie wpływu? Pff, jasne.
Jak zahipnotyzowana pozwalała na dotyk,
- Jest jeszcze dużo różnych zabiegów. Zawiązuje dzwoneczek, aby wiedzieć gdzie się znajdują. –   Jego usta znowu niebezpiecznie blisko zbliżyły się do jej ucha.
- A potem... mówię. Tylko ja. Aż nauczą się słuchać i rozpoznawać mój głos.
  Delikatnie zbliżył całe ciało. Naparł na nią i sapnął głęboko. Jakby jego samokontrola była na granicy i ledwo panował nad sobą.

Duty first. Love second (1)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz