Rozdział 21

951 63 4
                                    


Dni mijały jak szalone. Zanim się spostrzegła był już początek grudnia. Wiecie, zima, święta i te sprawy. Eliza tak jak zimę nawet lubiła, tak świat wręcz przeciwnie. Te kilka dni w roku, gdzie wszyscy są dla siebie tak mili i uprzejmi, przy czym w ogóle nie widać, jak bardzo jest to wymuszone. Można powiedzieć, że przestała obchodzić święta odkąd skończyła podstawówkę, a jej matka nie zaczęła wyjeżdżać na każde możliwe delegacje poza miasto, czy nawet kraj.

Nie potrafiła zrozumieć tej radości ludzi, szału zakupów, dekoracji i.. prezentów świątecznych przynoszonych przez starego mężczyznę w czerwonej czapce. Nawet Jane miała problem, by przekonać ją do zmiany zdania, choć w najmniejszym stopniu.

I właśnie wtedy, gdy każdy się cieszył, i rozmyślał nad podarunkiem, ona czuła się samotna. Dziwne nie? W święta gdy każdy powinien cieszyć się bliskimi, ona była samotna. Znikała ze sceny na kilka dni, by wrócić na nią w sylwestra i rozpocząć nowy rok.

Zastanawiacie się pewnie co w związku z Danielą Winter, mam rację?

Otóż nic nadzwyczajnego. Wiedziała wystarczająco dużo, by wiedzieć, że to Eliza zrobi ten pierwszy krok za barierę. A ona tylko na to czekała, coraz to bardziej ją prowokując, stawiając w dwuznacznych sytuacjach, czy po prostu torturować ją swoją obecnością sam na sam.

"No Eliza, jeszcze troszkę. Tak mało brakuje, byś została tylko moja. Moja, na wieki wieków.."

Idąc do szkoły Elizie towarzyszył padający z nieba śnieg. Z butami za kostkę, ciemnych jeansach, i wyjątkowo dziś w koszuli, na wierzchu której był beżowo rudy płaszcz. Wokół szyi zaplątany szalik, a na rozwiane czerwone włosy z dość mocnym odrostem spadały delikatnie białe płatki śniegu. Od samego rana towarzyszył jej stres. Wszakże dziś miejsce miało mieć szkole przedstawienie, w którym brała udział. Na dobrą sprawę nie miała wyboru. Każda klasa miała coś zorganizować.

Oni postanowili zrobić parodie lekcji w postaci musicalu. Do obsady było kilka głównych postaci - oczywiście tych co mieli śpiewać. Mianowicie tak plus minus, dziesięć osób.

Główny wątek to lekcja prowadzona przez panią profesor, którą grała Eliza. Podczas lekcji perfidnie wykonuje lekko dwuznaczne gesty w stronę jednego z uczniów. Klasa to widzi, ślepa nie jest. No ale ten uczeń bardzo jest zajęty rozmową z kolegą z ławki. Profesorka oburzona, zaprasza go do tablicy, na co klasa wraz z nią zaczynają rozmawiać śpiewem.

Orginalny pomysł jest w wykonaniu angielskim, a że nie wszyscy ogarniają go tak dobrze jak anglistki, trzeba było go dobrze przetłumaczyć i ułożyć. Oczywiście było to zadanie Elizy.

Wchodząc do budynku szkoły od razu udała się pod klasę, w której miały być ich ostatnie szlify.

- Wszyscy są? - spytała Eliza od razu po wejściu do sali.

- Wszyscy, pani profesor.

- Bez przesady, z tą panią profesor. Wracając, dostałam informację, że wystąpimy ostatni, więc na spokojnie. Jakieś pytania? - mimo iż Eliza nie była głównym pomysłodawcą, to przez jej robotę ze scenariuszem tak zaczęli ją traktować.

- Nie, to świetnie. Widzimy się za sceną podczas przed ostatniego występu, czyli wychodzi że koło godziny jedenastej.

- Oczywiście, pani profesor.

Opuszczając sale, koledzy i koleżanki wymieniali różne spostrzeżenia dotyczące występu, jak ich prywatnej "pani profesor". Dziewczyna stojąc oparta o krawędź blatu biurka, tylko pokiwała głową z dezaprobatą, a chwilę później została sama.

Wybiła ósma i przedstawienia pomału się zaczynały. Odwrócona tyłem do drzwi zbierała scenariusz, który jako profesorka będzie mogła mieć pod ręką w formie książki. W pewnym momencie usłyszała jak przekręca się zamek w drzwiach, i w ekspresowym tempie obróciła się, by stanąć oko w oko z nauczycielką matematyki.

- Pani profesor, miło panią widzieć. - przywitała się doskonale kryjąc swoje zakłopotanie. Ostatnimi czasy czuła, że kobieta jakby specjalnie ją prowokuje, by ta popełniła swego rodzaju błąd. Jak dotąd wszystko szło dobrze... Dopóki się nie zatrzymało.

- Panna Moon, jak idą przygotowania?

- Wszystko tak jak powinno. Jesteśmy gotowi.. - i tu zaczął się problem, dziewczyna zacięła się.

- Stresujesz się. - stwierdziła kobieta.

- Ja ... - zakłopotana dziewczyna spuściła głowę. Daniela podeszła bliżej i położywszy palce na podbródku młodszej, podniosła go by ta patrzyła jej w oczy.

- To nic złego. Każdy się czymś stresuje, bo nikt nie jest idealny. - mówiąc to patrzyła w jej oczy zagłębiając się w nie. Jedna patrzyła w pochmurne niebo, druga zaś w czyste i bezchmurnie niebo. Kobieta nie zabierając ręki zbliżyła się jeszcze bardziej, dzieliły je milimetry i obie czuły swoje oddechy. Ale Daniela czekała, chciała by to Eliza wszystko zaczęła, i by to właśnie ona zaczynała ich pierwsze wspólne razy za każdym razem. By to ona wychodziła na początku z intencją i propozycją.

Elizie zrobiło się gorąco, a policzki zalały się rumieńcem. Były za blisko, ona była za blisko. Chciała to zrobić, ale cholera, bała się. Przy niej czuła się jak przy zielonookiej kochance, czuła się zdominowana, ale mimo tego ruch należał do niej. To była jej decyzja, czy chce spróbować zakazanego owocu, jakim jest jej nauczycielka matematyki, pani profesor Daniela Winter.

Po pomieszczeniu rozniósł się dźwięk telefonu. Obie odskoczyły od siebie jak oparzone. Eliza drżącą ręka wyciągnęła telefon.

- Słucham?

- Gdzie ty jesteś? - spanikowany głos Jane dało się słyszeć po drugiej stronie.

- E.. w łazience, zaraz będę.

- Tylko szybko, szopka się zaczęła, a ty musisz tu być, by ich jakoś ogarnąć.

- Okej, już idę.

- Tylko szybko.. pani profesor - Eliza wydała z siebie dźwięk dezaprobaty

- Serio Jane, ty też?

- Widzimy się na widowni.

Powiedziała kończąc rozmowę. Schowała telefon do kieszeni spodni i spojrzała na zaciekawioną nauczycielkę.

- Przykro mi, ale nic pani nie powiem. To ma być niespodzianka.

- W takim razie nie mogę się doczekać, pani profesor.

Oj tego się nie spodziewała. Serce momentalnie jej przyspieszyło i nie przewidziawszy takiego zagrania ze strony kobiety, jak rażona piorunem wyleciała z sali w kierunku widowiska.

*//*
3/3

Hej, hej. Ktoś się domyśla cóż to za musical został wymyślony? Jestem ciekawa czy ktoś zgadnie.

Tak szczerze, jebło mnie coś z tym by to zrobić, w sensie tego musicalu...  A pokazała mi go moja psiapsi

I tu też koniec maratonu. Wiem, że trochę krótki, ale muszę nadrobić zaległe mi rozdziały do napisania.

Do następnego 🤗

Morning StarOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz