- Do przodu, obrót, odskok. Teraz zamach i finta, parowanie. Dobrze. Idzie ci coraz lepiej, jak na kilka godzin ćwiczenia.- Mam dobrego nauczyciela.
- Jeszcze raz to samo. Łokieć wyżej, ugnij kolana, plecy proste. Chwyć ten miecz w dwie ręce dziewczyno. Nie wiadomo co ci się pojawi, a w dwie zawsze złapiesz.
- Ile jeszcze?
- Do skutku!
- Przecież zapomnę jak..
- Właśnie, że nie. To połączenie jest tak specyficzne, ze to co robisz tutaj twoje mięśnie i ciało zapamiętuje. Zwiększa ci się wytrzymałość i dodatkowo uczysz się walki.
- Ten czas nadchodzi, prawda?
- I to szybciej niż możesz się spodziewać. Do świtu zostało trochę czasu. Kontynuuj.
*//*
Nieznośny dźwięk dotarł do uszu dziewczyny, oznajmiając godzinę szóstą.
Eliza otworzyła z trudem oczy i po chwili rozeznania w sytuacji, doszła do wniosku, że dosłownie wszystko ją boli i nie ma siły na nic.
Zamknęła na powrót oczy, oddając się w objęcia Morfeusza. Choć jak się okazało wcale nie był to on.
Dziewczyna znów znalazła się w gabinecie blondwłosej kobiety. Jej zielone oczy patrzyły na nią z pożądaniem. Psycholog ruszyła w jej kierunku, aż Eliza znalazła się pod ścianą bez drogi ucieczki.
Poczuła jej usta na swoich. Ciepłe i miękkie proszące językiem o wstęp. Pocałunek został pogłębiony, a ręce starszej spoczęły na ciele Elizy. Weszła nimi pod koszulkę, ściskając jedną z piersi.
Jęk opuścił usta młodszej, a koszulka leżała na podłodze wraz z stanikiem. Nogi się pod nią ugięły kiedy poczuła język kobiety na sutku, który następnie został lekko zagryziony.
Przeniosły się na kanapę, która znajdowała się obok. W między czasie znikły i spodnie dziewczyny. Kobieta miała teraz łatwy dostęp do jej czułej strefy. Dłoń blondwłosej zjechała do majtek młodszej i przez materiał mogła poczuć jak bardzo była mokra.
- Oh Elizo, taka mokra i tylko moja.
Z niewiadomych przyczyn te słowa zbudziły lęk w niej, a przed oczami zobaczyła szare tęczówki.
Obudziła się gwałtownie siadając na łóżku, zdając sobie sprawę, że to był sen. Rozbudzona, wiedząc, że za żadne skarby teraz nie zaśnie, wstała i zaczęła doprowadzać się do porządku.
Koło godziny jedenastej zadzwonił telefon, a na wyświetlaczu widniało imię chłopaka.
- Co tam Lucas? - odezwała się pierwsza.
- Hej, nie spodoba ci się to. Rada chce cię widzieć. Nie powiedzieli czemu.
- Mike, jest od tego. On nie może?
- Powiedzieli, że masz to być ty osobiście.
- Kiedy?
- Za godzinę w bazie.
- Mówi się trudno...
Rozłączyła się i zacisnęła pięść ze złości. Na śmierć zapomniała o wyścigu, który ma być w przyszłym tygodniu.
Zamknęła dom i odpalając motor zagłębiła się w swoje myśli.
Jako, że zimna w tym rejonie należała do jednej z cieplejszych, Eliza jechała motorem. Nie było ani śniegu, ani mrozu. Taka wczesna wiosna.
Zajeżdżając pod bazę, przy wejściu czekał na nią wysoki mężczyzna w białym garniturze. Bez słowa ruszył do środka, niemo każąc iść za sobą.
Winda wjechała na ostatnie piętro wieżowca, przeszli długi jasny korytarz, na którego końcu znajdowały się drzwi. Pomieszczenie za nimi było ogromne. Trzy ściany były szklane, a widok zza nich przedstawiał panoramę miasta i fragment lasu. Daleko na horyzoncie majaczyły ledwo widoczne góry, które były widoczne tylko w dobrą pogodę, a tak to niewidoczne.
Na wprost drzwi stało ciemne biurko, aranżacja była typowo biurowa. Po lewej stronie stał długi stół z krzesłami, przy którym siedziało kilkoro ludzi.
- Jednak przyszłaś Moon. - odezwał się mężczyzna średniego wieku, zasiadający na czele stołu.
- A miałam inne wyjście? - odparła z nutą ironii.
- Uhuhu, wyszczekana ta sunia. - kobiecy głos rozbrzmiał, a Elizę przeszedł dreszcz.
- Chyba pozwalasz sobie na zbyt dużo.. - dziewczyna przybrała swoją chłodną wersję
- Mm oschła, jeszcze to zmienię.
- Wystarczy! Jeśli po to mnie tu ściągałeś, to ja dziękuję!
Dziewczyna zdenerwowana zrobiła krok w tył i już miała się odwracać do wyjścia, gdy została zawołana.
- Moon, wracaj tu i siadaj!
Wspomniana fuknęła z irytacji i usiadła na wskazanym miejscu. Dopiero wtedy przyjrzała się obecnym tu osobom.
Mężczyzna u szczytu stołu miał na sobie brązowy garnitur z czarną koszulą. Włosy czarne, boki wygolone a góra zapuszczona.
Po jego bokach stało dwoje mężczyzn w czarnych garniturach, ciemnych okularach. Typowi ochroniarze.
Po prawej kolejny koleś, ale tym razem ubrany luźniej. Po lewej również, łącznie siedziało czterech typa.Na przeciwko Elizy siedziała owa kobieta. Długie czarne włosy, spięte w wysokiego kucyka z krótkimi pasmami po bokach. Musiała mieć soczewki, bo kolor jej oczu był fioletowy. Tego samego koloru golf z czarną marynarką i spodniami.
Tajemnicza kobieta miała na oko coś pomiędzy dwadzieścia pięć a trzydzieści lat. Również patrzyła na Elizę i skanowała ją wzrokiem z nutą ciekawości.
- Jesteśmy zatem wszyscy. Możemy zaczynać.
CZYTASZ
Morning Star
Short StoryElizabeth Moon, uczennica LO, z pozoru cicha, niczym nie wyróżniająca się nastolatka. Lecz nie bez powodu mówią na nią Lilith. Dziewczyna spotyka na swojej drodze kobietę iście tajemniczą. Spojrzenie jej oczu potrafi w ułamek sekundy odjąć całą pewn...