Rozdział 49

629 51 2
                                    


Na skraju lasu, niedaleko jeziora otoczonego górami, stał dom. Piękny, wykonany z drewna świerkowego. Z werandą przed wejściem, z piętrem i poddaszem.

Ktoś kto był kiedyś w tym domu zaglądnął na poddasze. Zobaczył tam świece, książki, dziwne przedmioty, stare łachy.

Może prawda jest taka, że przedmioty służą do rytuałów, a stare łachy są szatami.

Może są rupieciami, których właścicielka domu nie wyrzuca, a trzyma z sentymentem.

Na parterze w salonie palił się ogień w kominku. Przed nim na podłodze siedziała kobieta w czarnej szacie i pochyloną głową. W dłoniach trzymała maskę wilka, również w czarnym kolorze.

- Wszystko gotowe... Zostało sprowadzenie dziewczyny.

- Zajmij się tym z Gatem.

- Mi nie ufa tak jak tobie. Gate idzie, pokaże jej wspomnienia. Ale to ty musisz go do niej doprowadzić.

*Tydzień wcześniej*

- Jane nie idę do szkoły. Pojebało cię chyba.

- Eliza idziesz. Ja wiem, że jak nie ma sexi matematyczki to nie ma po co iść. Ale kurwa dziś ustalają termin balu.

- Kurwa nie idę.

- Kupię ci likier..

- ... Kawowy?

- Kawowy.

- Chuj niech ci będzie.

Tym oto sposobem, Eliza wraz z przyjaciółką udały się do szkoły na najbliższe kilka godzin.

Od paniki, która miała miejsce po utratach przytomności, minęło kilka dni. W ich czasie dziewczyna dalej na myśl o Danieli, przechodziły nieprzyjemne dreszcze, jak i w szkole się nie pojawiała.

Obawiała się ponownego spotkania zarówno z czarnowłosą, jak i zielonooką blondynką.

- Co mamy pierwsze? - spytała Liz po przekroczeniu progu budynku.

- Polski, a potem informatykę.

- Tyle starczy. Chyba nie chce wiedzieć co mam potem.

- Słuszna uwaga.

Polski minął szybko. Tak samo jak informatyka z panią Sabriną. Następne lekcje były zlepkiem wszystkiego i za razem niczego. Aż do matematyki.

Eliza czekając na dzwonek czuła dziwne uczucie w brzuchu. Był to rodzaj strachu. Obawiała się czy zdoła jej spojrzeć w oczy.

Siedząc pod ścianą, korytarze po dzwonku cichły, a nauczycielki wciąż nie było. Po chwili było słychać stukot obcasów, a zza rogu wyszła blondwłosa kobieta.

Podeszła do drzwi i otworzyła je, przepuszczając uczniów pierwszych. Usiadła za biurkiem i gdy wszyscy byli już gotowi odezwała się ciepłym głosem.

- Dzień dobry. Nazywam się Leori Savares i od niedawna jestem psychologiem szkolnym w tej placówce. Z powodu nieobecności pani Winter przeprowadzę z wami zastępstwo. Jako że matematyka jest moją słabą stroną, ta lekcja jest dla was.

Kończąc mówić, jej wzrok zielonych oczu spoczął na Elizie. Intensywny kolor zieleni, z fascynacją patrzył w błękit bezchmurnego nieba.

Dziewczyna czuła ciepło na policzkach, i momentalnie spuściła głowę. Kobieta wzbudzała u niej sprzeczne emocje.
A może to tylko dlatego, że przypominała jej Juliett?

Stłumione przekleństwo opuściło jej usta. Z kieszeni wyciągnęła telefon wraz ze słuchawkami i włączyła losową playlistę.

Zasłuchana patrzyła tępo w ławkę, aż w uszach rozbrzmiała piosenka, która doprowadziła myśli tam gdzie nie powinna

"Powoli się tu zbliżam, szybko patrzę i tańczę
Ludzie na parkiecie kręcą się jak głodne szarańcze [...]
Oczy lekko zielone, uśmiechem doprawione
W sukience jest czerwonej, chyba znalazłem żonę […]
Ty nie czaisz naszych faz, jesteśmy ostro zniszczeni
Sporo ludzi wokół nas, cały parkiet się mieni […]"

Jej wzrok mimowolnie zawędrował na psycholożkę. Oddech zgubił drogę do płuc, a język mimowolnie przejechał po wargach, które przygryzły zęby. Przez kręgosłup przeszedł przyjemny prąd.

Piosenka dobiegła końca, równo z dzwonkiem na przerwę. Dziewczyna jako jedna z pierwszych wyszła z klasy, kierując się do łazienki.

- Kurwa mać by cię wzięła. Cholera jedna... - szeptała pod nosem przemywając twarz zimną wodą, by rumieńce z policzków znikły.

- Ugh!

- Tu jesteś. Tak żeś wyleciała z tej klasy, że Savares nie zdążyła cię zawołać. - usłyszała głos Jane

- Co chciała? - odpowiedziała wycierając twarz ręcznikiem.

- Nie powiedziała co. Tyle żebyś przyszła do niej po lekcjach.

- Jakbym kurwa miała czas.

- Rozumiem, że wiesz co chce?

- Aha, ostatnio zemdlałam, można powiedzieć, że na jej widok...

- A to. Martwi się kobieta, powinnaś iść.

- Iść to powinnam na wychowawczą, tak samo jak ty.

- Też racja.

Na wychowawczej ustalili termin balu, wraz z konsultacją z innymi klasami. Padło na luty czternastego, piątek.

Po zakończonych lekcjach, tak jak powiedziała, tak nie poszła do psychologa.

W domu zastała spakowane walizki i biegającą rodzicielkę.

- Coś się stało? - spytała dziewczyna, podejrzewając co.

- Eliza, skarbie... - zaczęła

- Nie skarbuj mi tu.

- Mam kolejną delegację, dziś wieczór wyjeżdżam.

- Zajebiście.

- Elizabeth język!

- Aha, jasne. Jestem u siebie.

- Babcia była! Zostawiła ci coś w pokoju! - usłyszała krzyk kobiety z dołu będąc prawie przy drzwiach do swojego azylu.

Weszła do środka, zamknęła drzwi i udała się do biurka. Na jego blacie leżała książka.
Wyglądała na starą, zżółkłe kartki, czarna okładka, na której można było dostrzec przetarty złoty napis.

Niestety Eliza nie była w stanie go odczytać. Składał się on ze znaków, których nie rozumiała.

*~~*

- Daniela, dziś o północy bariery anioła znikną. Jej matka wyjeżdża w delegację. On razem z nią.

- Myśli, że to ona. Więcej czasu dla nas.

*~~*

Przebrana, wraz z herbatą w kubku zasiadła przy biurku i wzięła książkę do ręki.

Pod palcami poczuła przyjemne ciepło, a gdy spojrzała po raz kolejny na napis, otworzyła oczy ze zdziwieniem. Przeczytała go.

"Baśnie i legendy od samego początku świata"

Nabrała drżący oddech i otworzyła na pierwszej stronie.

" Skarbie, jeśli to czytasz, wiedz, że nikt się o tym nie może dowiedzieć. Ludzie nie odczytają tych run, za to demony już tak. W twoich żyłach płynie krew ich matki, kochanki Evy, kusicielki.
Wszystkiego dowiesz się z tej księgi. Tytuł jest z lekka mylny.
Uważaj na swoje otoczenie słoneczko.
Miriam Fox"

*//*

Hejka, ja z szybkim zakończeniem.

Jeszcze raz dziękuję Olegena za pomysł z imieniem.

I również dziękuję wam, że jesteście.

Do następnego bajoo

Morning StarOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz