Rozdział 1

1.7K 70 2
                                    

Wsiadła na motor i odpaliła swą piękną, czarną bestię. Kolejna noc, kolejny wyścig. Wszystko jest tak jak zawsze, zna trasę, rywali, ma dobry sprzęt - niezawodny od dwóch lat. Pozostaje wygrać.

- Lucas, ja nie jestem pewna, co do dziś. - odezwała się będąca na widowni Jane.

- O co chodzi konkretnie? - wymieniony chłopak spojrzał na nią.

- O Elize. Dziś jakaś nie swoja jest, martwię się o nią.

- Nie ma czym, zawsze daje radę. Może jest zestresowana, przecież ten wyścig jest najbardziej wyczekiwany w całym sezonie. - nie dawał za wygraną Lucas

- Dalej, mam złe przeczucie. Nie powinna dziś jechać.

Kilka godzin wcześniej...

- Eliza, co się dzieje? - odpowiedziało milczenie.

- Eli do cholery, otwórz te drzwi!

Po chwili było słychać dźwięk przekręcanego zamka. Jane pociągnęła za klamkę i weszła do łazienki. Zastała tam zapłakaną przyjaciółkę, siedzącą na podłodze pod wanną. W ręku trzymała przedmiot.

- Eliza, co się dzieje? - zamknęła za sobą drzwi - Ej, kochana, możesz mi powiedzieć. To co pomiędzy nami tu zostanie, obiecuję.

Zapłakana dziewczyna wyciągnęła rękę z owym przedmiotem i podała Jane. Ta niepewnie wzięła go do ręki. Był to test ciążowy, z wynikiem pozytywnym. Spojrzała z niedowierzaniem na przyjaciółkę. Ale zrozumiała. Usiadła obok niej i wzięła w objęcia.

- I co ja mam zrobić? Przecież nie dam rady tego...  - urwała i zaniosła się szlochem. - Jane, ja nawet nie wiem kto jest ojcem.

- Cii, spokojnie. Damy radę, coś się wymyśli. - pocieszała ją. Eliza otarła łzy, i spojrzała na telefon.

- Cholera by to wzięła.

- Co jest?

- Dziś wyścig do finału sezonu. Muszę jechać. Jane ja..

- Rozumiem, jedź, potem coś wymyślimy.

- Dzięki. I niech to będzie między nami... Nie chcę by ktoś wiedział, włącznie z Lucasem. Okej?

- Okej. Widzimy się na starcie.

- Na starcie...

Obecnie

Siedziała w poczekalni, aż ją wywołają. Denerwowała się to mało powiedziane. Była przerażona, jak jeszcze nigdy. Przecież miała siedemnaście lat.
Usłyszała jak muzyka cichnie. Jej kolej. Wstała i podeszła do drzwi

- Ladies and gentlemen's, przed państwem, nasza mistrzyni, jak i faworytka do finału sezonu. Choć młoda, piękna i uzdolniona, potrafi nie jedno. Nie bez powodu nazywana jest... Lilith!

Wykrzyczał mężczyzna, i rozbrzmiała piosenka. Ludzie zgromadzeni wzdłuż wybiegu dla ścigających zaczęli wiwatować. Przez nich szła, pełna dumy z podniesioną głową, już bez strachu, który był jeszcze kilka sekund temu. W czarnych jeansach, czerwonym podkoszulku i skórzanej kurtce, z glanami w pół łydki. Na rękach czarne rękawice, a w nich trzymała czerwony kask z elementami czarnego. Jej spojrzenie nie wyrażało nic. Elizabeth Moon, tak zwana Lilith. Dziewczyna przeszła całą długość dywanu i podeszła do swojej maszyny. Czarny motor, z czerwonym siedziskiem, który ma na boku znak rozpoznawczy. Mianowicie rogi diabełka z ogonem i widłami. Idealnie pasujący do jej ksywki.

Usiadła i założyła kask, od razu spuszczając szybkę ochronną. Ułożyła dłonie na kierownicy i odpaliła maszynę. Tłum zaryczał. Byli już wszyscy, dwanaście śmiałków, który skończą ten wyścig w szpitalu. W najlepszym wypadku w grobie, najgorszym - zostaną kalekami do końca życia.

Na podest weszła skąpo ubrana kobieta z chorągiewką w dłoni. Zaczęły migać światła. Czerwone, żółte i zielone wraz z machnięciem chorągwi. Wystartowali więc i całe show pora zacząć.

Liz jechała na przodzie z lekką przewagą. Mknęła pustymi ulicami, mijając puste pola. Do czasu, gdy owe nie skończyły się ostrym zjazdem w prawo, następnie wjazdem w górę i na drogę ruchu. To był etap pierwszy - tzn. orient. Gdzieś w oddali usłyszała dźwięk zderzenia, poręcz - motor.
Etap drugi - składa się z slalomu. Jadąc rozpędzonym, ponad setkę, trzeba dobrze kontrolować maszynę. W szczególności na drogach ruchu, gdzie są inni kierowcy. Lewo, prawo, lewo, lewo. Przy okazji trzeba szukać skoczni. Znalazła ją.
Etap trzeci - skok. Rozpędzona ominęła znaki budowy, kierując się prosto na deski oparte o rury. Wjechała na nie, cały czas przyspieszając, aż skończył się podjazd. Poszybowała w powietrze. Tutaj zawsze trzeba być mocno rozpędzonym - przecież jakoś trzeba wskoczyć na wiadukt w trakcie budowy. Udało się jej, nawet z zapasem - tutaj zawsze polega połowa uczestników.
Usłyszała jak jakiś idiota wpakował się prosto w rusztowanie. ~ Niech Bóg ma cię w swojej opiece - przeszło jej przez myśl. Zaraz jednak przeklęła soczyście. Rusztowanie zaczęło się walić. W lusterku zobaczyła ogon, a przed sobą najgorszy etap.
Etap czwarty - hell. Swoją nazwę zawdzięcza spadowi. Ogromny dół, w którym jest wszystko co najgorsze. Kamienie, korzenie, piasek, pniaki pozostałe po drzewach, cegły i - o zgrozo - szkło. Tutaj nikt bez szwanku nie wyjdzie, nawet słynna Lilith. Jechała patrząc uważnie pod koła, jak i na ogon. I to on ją zgubił.

Nie zauważyła wystającego konara, zakrytego przez piasek. Koło przejechało po nim, rzucając maszyną w bok. To zapoczątkowało całą serię. Odbita od konaru wjechała wprost na trzon pozostały po drzewie. Nie utrzymała równowagi. Spadła z motoru, prosto w kupę szkła. Krzyknęła gdy ostre elementy, przebiły się przez kurtkę i wbiły w plecy. Na domiar złego osoba jadąca za nią również miała problem. Po posturze widać, że chłopak. Spadł i przy dzwonił głową w pień. Jego motor zaś upadł na Elizę, przygniatając ją bardziej do ziemi. Poczuła wtedy coś dziwnego, jakby rwanie w podbrzuszu. Następnie poczuła, że coś cieknie jej po nodze. Zawyła przeraźliwie. Zrzuciła maszynę i z trudem wstała. Podeszła do swojej, odpaliła wsiadła i ruszyła dalej mimo bólu. Wyjechała na ostatnią prostą. Obok zobaczyła chłopaka, który doganiał ją przedtem. Przyspieszyła. Nic innego się nie liczyło - już nie. Przed oczami zobaczyła metę. Była blisko, lecz zaczęło jej ciemnieć przed oczami. Dała gazu.

Rozległ się dźwięk zwycięstwa. Nie wiedziała już czyjego.  Za hamowała ostro i zeszła z maszyny, padając prosto w ręce Lucasa.

- Jane ona krwawi, jedziemy na szpital. Mike, zajmij się motorem.

- Eliza nie zasypiaj, ej słyszysz?

Ściągnęli jej kask. Na czole miała rozcięcie, a wzrok mętny. Była na skraju omdlenia.

Obydwoje zawieźli ją na pogotowie. Tam okazało się dopiero, że dziewczyna ma całe plecy w szkle. Lekarka zabrała ją do zabiegowego. Tam z pomocą pielęgniarek pozbyły się jej ubrań. Zobaczyły również krew pomiędzy nogami Elizy, która straciła wtedy przytomność.

Jane siedziała sama na korytarzu, Lucas pojechał do Mika załatwiać wszystkie formalności odnośnie wyścigu. Ona zaś czekała na wieści od lekarza. Po dwóch godzinach lekarka oznajmiła jej:

- Z pani siostrą jest stabilnie. Miała całe plecy w szkle, stąd ta krew. Przykro mi informować, ale z dzieckiem nie udało się już pomóc, poroniła. Straciła przez to dużo krwi i zemdlała, ale niedługo powinna się obudzić. Teraz proszę wybaczyć.

I odeszła. Jane po raz kolejny spojrzała na telefon. Pokazywał godzinę pierwszą w nocy, dnia trzydziestego pierwszego sierpnia, co oznaczało, że jutro jest rozpoczęcie nowego roku szkolnego.

*//*

Hey, hey, hey

Tak jak obiecywałam, jeszcze dziś rozdział 1. Mam nadzieję, że się spodoba.

So, do następnego, miłego weekendu, i dobrej nocy, bądź dnia

Papa

Morning StarOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz