Rozdział 4

1.1K 62 0
                                    

Dni mijały dość szybko. Zanim się obejrzałam, był już początek października, co oznaczało, że muszę zrezygnować z mojego środka transportu na spacerki. Plan lekcji ułożył się w taki sposób, że codziennie mam matematykę, więc i codziennie widzę piękną nauczycielkę, która coraz bardziej zawraca mi w głowie. Coś niesamowitego, prawda?

Między czasie zdążyłam być po raz kolejny w szpitalu, tym razem tylko na kontrolę. Pani doktor powiedziała mi, że na łuku brwiowym zostanie mi mała pamiątka w postaci pionowej kreski. Zaś plecy goją się ładnie, o dziwo bez komplikacji. Mam je dalej smarować, ale nie muszę już zawijać w bandaż. Chociaż znając mnie i tak będę to robić, cała ja.

Dziś sobota, a ja obecnie szykuję się do wyjścia. Lucas zabiera mnie i Jane do kontenera, w którym jest cały mój sprzęt wyścigowy. 
Ubierałam akurat kurtkę, gdy przed dom zajechał samochód Lucasa. Wzięłam kluczyki do domu, zamykając go i wsiadając do samochodu przywitałam się z nimi i udaliśmy się w drogę. Po godzinie jazdy byliśmy na miejscu. Gdzieś w środku lasu, który znajduje się na uboczu miasta, stał nasz kontener cały porośnięty bluszczem, dzięki czemu maskował się na tle lasu. W środku stał cały sprzęt. Podeszłam do motoru i przejechałam ręką po siedzisku.

- Mike odwalił kawał dobrej roboty. - odezwałam się, przyglądając maszynie, na której nie było ani jednego śladu bo sierpniowym wyścigu.

- Racja, zresztą ty Lucas też. Nie ma to jak mieć wtyki w policji. - Powiedziała Jane, uśmiechając się do chłopaka.

- Robiłem to, co zawsze. - chyba lekko się chłop speszył. Podeszłam do niego i przytuliłam.

- Dzięki Lucas. - wyszeptałam na co on odsunął się ode mnie, zlustrował od góry do dołu i z poważną miną odezwał się

- Elizabeth, nie wiem co oni ci w tym szpitalu zrobili, z tymi plecami, ale... - urwał spojrzał na mnie, później na Jane, nabrał powietrza w płuca i dokończył. - Ale chyba ci cycki usunęli, bo nic tam nie masz.

Jane wybuchła śmiechem, ja zaś patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Po chwili również zaczęłam się śmiać i on również. 

- Kurde przyznaję. Spodziewałam się wszystkiego, ale żeby czepiać się moich cycków? Lucas brałeś coś? - powiedziałam uspokajając się.

- Ale ja pytam serio, Liz. Gdzie te cacka zniknęły? - ten kretyn jest niemożliwy.

- Pod bandażem zniknęły, debilu. - powiedziała ze śmiechem Jane

- Jakoś ci nie wieżę. - powiedział mrużąc oczy. Westchnienie opuściło moje usta. Złapałam za brzeg bluzy i koszulki pod spodem i uniosłam do góry.

- Zadowolony? - spytałam z dezaprobatą

- Uznajmy, że będzie... Ale i tak przyjdzie moment kiedy sam sprawdzę.

- Jeszcze się okaże

*//*

Dobry ludy, dziś przychodzę z trochu krótszym rozdziałem. Mam nadzieję, że mimo wszystko się spodoba.

Ostatnio cierpię na brak weny, ma ktoś jakiś pomysł jak to coś uaktywnić?

Miłego dnia ludy i do następnego, papa

Morning StarOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz