Rozdział 101

123 2 0
                                    

O poranku Marek wstał z tak potwornym kacem, że momentami robiło mu się słabo z bólu. Miał wrażenie, jak gdyby w ciągu nocy ktoś zamontował we wnętrzu jego głowy dwa wiertła, które od świtu próbowały przebić się z mózgu na zewnątrz przez jego skronie. Na domiar złego Dobrzański czuł suchość w gardle oraz w oczach — zupełnie jak gdyby teleportował się na spieczoną słońcem pustynię, a od najbliższej oazy dzieliło go kilkadziesiąt kilometrów. Ledwo żywy Marek doczłapał się do kuchni, by dopaść litrową butelkę wody i wypić duszkiem jej zawartość. Przyniosło mu to zauważalną ulgę, a nie na długo. Zwłaszcza, że w międzyczasie do pomieszczenia weszła Paulina, której głos brzmiał dzisiaj w jego uszach jak dźwięk piły przecinającej kostkę brukową. Dobrzański nawet nie próbował uważnie przysłuchiwać się jej zawiłym wywodom. Jedyne, co dotarło do niego jak przez mgłę, to informacja, że dzisiaj Paula przyjdzie do firmy w drugiej części dnia zaraz po spotkaniu z doradcą ślubnym. Chociaż w tym stanie myślenie i kojarzenie faktów wiązało się dla niego z ogromnym wysiłkiem oraz bólem, to Markowi udało się wyciągnąć z tego wniosek, że w tej sytuacji pojedzie sam do biura. Ta okoliczność była mu bardzo na rękę. Po pierwsze, nie musiał czekać, aż narzeczona zje śniadanie i wyszykuje się do wyjścia, a po drugie — w drodze nie przyjdzie mu wysłuchiwać jej uciążliwego trajkotania. Mając odruch wymiotny na samą myśl o jedzeniu, Dobrzański czym prędzej oddalił się z kuchni i w ciągu dwudziestu minut doprowadził się do stanu względnej używalności. Pożegnawszy ukochaną tylko krótkim „cześć" rzuconym z przedpokoju, Marek opuścił dom. Dziarsko przeszedł przez podwórko, widząc, że za bramą czeka już na niego taksówka, którą zamówił w międzyczasie.

— Hej, Joaśka — powiedział na powitanie, wchodząc do sekretariatu.

— Cześć. Tu masz poranną pocztę — wcisnęła mu w dłoń plik złożony z kilku kopert, a on poczuł na sobie jej badawcze spojrzenie.

— O nic nie pytaj — poprosił, robiąc zbolałą minę.

— Nie muszę — wzruszyła ramionami Kostrzewska. — Z twojej bladej twarzy mogę czytać jak z otwartej książki. Napijesz się mocnej kawy? — bardziej stwierdziła, niż zapytała. — Dzisiaj bez mleka i cukru, jak sądzę?

— O tak — odparł przeciągle Marek, a na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu.

— Wziąłeś coś na ból głowy? — spytała Joaśka, nim Marek zdążył przejść do gabinetu przez otwarte na oścież drzwi.

— Nie. Miałem to zrobić przed wyjściem z domu, ale... przez ten pośpiech na śmierć o tym zapomniałem — westchnął głośno, zły na siebie, że zapomniał o tak istotnej rzeczy.

— Nic straconego. Zaraz coś na to poradzimy — przemówiła do niego łagodnie jak matka do małego dziecka, które skaleczyło się w palec lub rozbiło sobie kolano.

— Dzięki. Co ja bym bez ciebie zrobił? — spytał retorycznie, posyłając jej pełne czułości spojrzenie. Chociaż już niejednokrotnie okazywała się dla niego nieocenionym wsparciem, to każdy kolejny przejaw jej dobroci i empatii wciąż go rozczulał. Była pierwszą niespokrewnioną z nim kobietą, która tak dobrze go rozumiała i szczerze się o niego troszczyła. Joaśka to mój anioł stróż, bez dwóch zdań, pomyślał z zadowoleniem, odprowadzając dziewczynę wzrokiem. A kiedy zniknęła mu z pola widzenia, leniwym krokiem wszedł do gabinetu, nie zamykając za sobą drzwi.

— Już niosę kawę! — Po kilkunastu minutach usłyszał głośne wołanie Joaśki dochodzące z sekretariatu. — Chcesz jeden proszek przeciwbólowy czy dwa?

— Pięć! — krzyknął żałośnie Marek, co tylko wzmogło jego nieprzyjemne dolegliwości. Mając wrażenie, jak gdyby ktoś w tym momencie wbił mu ostry nóż w potylicę, Dobrzański obiema rękami złapał się za obolałą głowę.

A gdyby tak - sezon 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz