Rozdział 200

171 3 38
                                    

Rozmowa przez telefon z Markiem trwała na tyle krótko, że w jej trakcie Ula nie miała czasu się nad nią zastanowić. Dopiero gdy odłożyła słuchawkę, zaczęła analizować jej szczegóły. Już samo to, że Marek do niej zadzwonił i zaproponował — a raczej zażądał — żeby jak najszybciej się spotkali, było czymś zaskakującym w obecnej sytuacji. Mimo łączącego ich uczucia, oboje póki co musieli udawać obojętność i ograniczać się tylko do kontaktów zawodowych. Dlatego nie rozmawiali ze sobą poza pracą — nawet przez telefon, by nie zostawiać żadnych śladów, do których potencjalnie mogłaby dotrzeć mecenas Czerska i wykorzystać je w sądzie jako argument potwierdzający oskarżenia matki Piotra.

Musiało stać się coś naprawdę poważnego, skoro Marek do mnie zadzwonił, oceniła w duchu, wysiadając z autobusu na pierwszym przystanku za Warszawą. Czyżby w pracy wydarzyło się coś, co wymaga podjęcia natychmiastowych działań i z czym na dodatek Marek nie może poradzić sobie bez mojej pomocy? Nie wydaje mi się. Co prawda nagłe sytuacje mają to do siebie, że nie sposób ich przewidzieć, ale... nie widzę nic takiego, co mogłoby pójść nie tak, żebyśmy musieli zajmować się tym w weekend. Więc raczej chodzi o coś innego... ale o co? I jak wytłumaczyć ten jego chłodny ton?, spytała siebie, dopiero teraz uświadamiając sobie pewne szczegóły, na które początkowo nie zwróciła uwagi. Rozmawiał ze mną tak... zupełnie jak nie Marek. Bardziej przypominało to styl Aleksa — na przykład wtedy, kiedy ujawnił, że widział nas razem w ksero... dokładnie tak to brzmiało, chociaż... nie wiem, a może tylko mi się zdawało? W końcu niezależnie od tego, co się działo, Marek zawsze pozostawał sobą — tym ciepłym i wspierającym człowiekiem, którego pokochałam... więc czemu teraz miałby zachowywać się inaczej? Nie ma co dzielić włosa na czworo. Wkrótce sprawa się wyjaśni.

Ze względu na to, że poranek był dość chłodny, Sosnowska spacerowała w tę i z powrotem wzdłuż przystanku, żeby nie zmarznąć. Jednocześnie od niechcenia rozglądała się po okolicy, przez którą do tej pory jedynie przejeżdżała, by czas oczekiwania na Dobrzańskiego zbytnio jej się nie dłużył. Niestety, w zasięgu wzroku Uli nie znajdowało się nic przykuwającego uwagę. Nie pozostało jej zatem nic innego, jak tylko wypatrywać Marka. Było to o tyle proste, że o tej porze przejeżdżały tędy pojedyncze auta, więc Sosnowska już z daleka dostrzegła charakterystyczną sylwetkę srebrnego lexusa należącego do Dobrzańskiego.

— Cześć — powiedziała radośnie na powitanie, kiedy tylko Marek zatrzymał samochód na poboczu, umożliwiając jej otworzenie drzwi od strony pasażera.

— Cześć — odparł półgłosem, kiedy Ula zajęła miejsce obok niego. — Fifi śpi — dodał, zerkając na malca leżącego w nosidełku znajdującym się na tylnym siedzeniu.

— Jasne — wyszeptała, lekko kiwając głową. — Dokąd jedziemy? — zainteresowała się, kiedy Marek ruszył.

— Zobaczysz — rzucił lakonicznie Dobrzański, nie obdarzając jej nawet przelotnym spojrzeniem, mimo że Sosnowska bacznie mu się przyglądała, próbując odczytać cokolwiek z jego twarzy. Jednak jego obojętna mina nie pozwalała zgadnąć, co takiego się wydarzyło, że Marek tak nalegał na ich spotkanie. Ula postanowiła więc cierpliwie poczekać, aż on w stosownym momencie sam jej to wyjawi. Tymczasem przeniosła swój wzrok na drogę, tylko od czasu do czasu odwracając się w stronę śpiącego malca.

— Zabłądziliśmy? — spytała z troską po kilkunastu minutach, mając wrażenie, że Dobrzański kluczył, jak gdyby nie mógł znaleźć miejsca, o które mu chodziło.

— Nie. Wiem, dokąd jadę — odpowiedział oschle. — Upewniam się, czy nikt nas nie śledzi — wyjaśnił szybko, co i rusz zerkając w lusterka.

A gdyby tak - sezon 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz