Rozdział 114

116 3 2
                                    

— A, różnie. Generalnie grasuję na Wybrzeżu — odpowiedział wymijająco Bartek, zajmując miejsce przy barze.

— No, weź. Nie bądź taki tajemniczy — obruszył się Rysio, spoglądając na niego spode łba.

— To nie dotarły do ciebie plotki pracowicie rozpuszczane przez moją mamusię? — zakpił Dąbrowski, śmiejąc się pod nosem. Był więcej niż pewien, że jego rodzicielka chętnie chwali się jego sukcesami, co najmniej tak mocno, jak gdyby były to jej własne osiągnięcia.

— A, jakże, dotarły. Tylko że babskie gadanie to jedno a prawda to drugie. Podobno zaczepiłeś się w jakiś hotelu jako asystent dyrektora? — bardziej stwierdził, niż zapytał właściciel „Wersalu".

— To akurat się zgadza — przytaknął Bartek, potwierdzając to jeszcze skinieniem głowy. — Tyle że jestem asystentem nie dyrektora, a dyrektorki.

— A to jest jakaś różnica?

— Zasadnicza — odparł Dąbrowski z tajemniczym uśmieszkiem na ustach. — I lojalnie muszę przyznać, że to w dużej mierze twoja zasługa.

— Moja? — zdziwił się Rysiek, wybałuszając oczy ze zdumienia. — A co ja niby takiego zrobiłem?

— Sprzedałeś mi dobry patent — szczerze przyznał Bartek, kilkakrotnie poruszając brwiami w górę i w dół. Jeżeli jednak liczył na to, że właściciel „Wersalu" domyśli się, o co mu chodziło, to się mylił.

— Ja ci coś radziłem? — pomyślał na głos Rysiek, drapiąc się po głowie. — Nie przypominam sobie — dodał, wzruszając ramionami.

— A kto mi opowiadał o niejakim Tulipanie, co? — przypomniał mu Dąbrowski. — Co prawda stwierdziłeś też, że taka ścieżka kariery nie jest dla mnie, ale... życie pokazuje coś wręcz przeciwnego.

— No nie mów, że oskubujesz kobiety z kasy tak jak Kalibabka! — wykrzyknął Rysiek, mając taką minę, że trudno było ocenić, czy wzbudzało to jego podziw, czy oburzenie.

— Oj tam, oj tam. Po co od razu takie wielkie słowa? Powiedzmy, że znalazłem sobie sponsorki. A właściwie to jedną — moją szefową. Pozostałe płacą mi tylko za konkretną usługę — wyjaśnił Bartek.

— Okej, o nic więcej nie pytam — bąknął Rysiek, przewracając oczami.

— Zupełnie niesłusznie. Znalazłem sobie świetną niszę: występuję jako facet do wynajęcia. Wiesz, ile samotnych kobiet potrzebuje kogoś, z kim można pokazać się na ślubie, weselu, chrzcinach, imprezie zaręczynowej czy integracyjnej? I są w stanie słono zapłacić za taką osobę towarzyszącą. Żeby nie być gołosłownym, — tu Bartek na chwilę przerwał, by wyciągnąć z wewnętrznej kieszeni portfel z pieniędzmi — oddaję ci dług — dodał, kładąc na barze odliczoną kwotę.

— No, no, widzę, że rzeczywiście zaczęło ci się powodzić — westchnął głośno Rysiek, kręcąc głową z niedowierzaniem. — A tak między nami... to ty z nimi też, ten tego?

— Nie no, mam swoją godność. Z niektórymi to może bym i coś chciał, ale umowa to umowa.

— Ech, żebym ja był parę kilo młodszy, to też chętnie bym się w to wkręcił... zwłaszcza teraz przydałby mi się konkretny zastrzyk gotówki.

— A co się dzieje? — zainteresował się Dąbrowski.

— Sam widzisz. Pusto jak na lotnisku w Radomiu.

— No, właśnie zauważyłem, że wszystkich wymiotło. Deratyzację masz czy co?

— To by był wariant optymistyczny. Chwila, moment i załatwione. Miałem kontrolę z sanepidu, psia jego mać — zaklął gniewnie Rysiek, robiąc groźną minę. — Nie żeby był to pierwszy raz. Tylko że do tej pory to było tak, że przychodził znajomy kontroler. Nie dość, że zapowiadał swoją wizytę, to jeszcze za niezbyt wysoką sumkę przymykał oko na pewne niedociągnięcia. A teraz pojawił się z zaskoczenia jakiś nowy pistolet. Mówię ci, służbista to za mało powiedziane. Zajrzał chyba w każdy zakamarek, z mysią dziurą włącznie. I wypisał mi taką listę nieprawidłowości, że mógłbym nią wyścielić drogę z jednego końca Rysiowa na drugi. Masakra. A dopóki nie zastosuję wszystkich nakazów kontrolera, nie mogę prowadzić interesu, uwierzysz? Ja przez niego pójdę z torbami! — jęknął żałośnie, załamując ręce.

A gdyby tak - sezon 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz