Rozdział 152

123 2 27
                                    

— Panie Przemysławie... — powiedziała Izabela z przestrachem głosie, momentalnie robiąc się blada jak papier. — Czy chce mi pan przez to powiedzieć, że... — dodała ledwo słyszalnym szeptem, lecz urwała wpół słowa, co świadczyło najprawdopodobniej o tym, iż wyciągnięte wnioski zatrwożyły ją do tego stopnia, że nie mogły przejść jej one przez gardło.

— Widzę, że Izabela już wszystkiego się domyśliła — stwierdził Pshemko, który spodziewał się takiego obrotu sprawy. W mniej lub bardziej subtelny sposób przekazał krawcowej wystarczająco danych do tego, by samodzielnie wydedukowała, co chciał jej wyznać. — Mam świadomość, że trudno w to uwierzyć, ale to prawda — potwierdził, nie spuszczając wzroku z kobiety, która wciąż sprawiała wrażenie poruszonej do głębi.

— A więc to pan jest ojcem Marka — westchnęła ciężko po dłuższej chwili milczenia, kręcąc głową z niedowierzaniem.

— Ojcem Marka? — zdziwił się, po czym zaniósł się głośnym śmiechem. — Ojcem Marka, też coś! Paradna jest Izabela, doprawdy! A skąd taka szalona myśl? — zapytał, wciąż nie mogąc zapanować nad swoją wesołością.

— Przecież powiedział pan, że to ma ścisły związek z dzieckiem Marka i Pauliny i że to też jest syn — krawcowa zaczęła gorączkowo się tłumaczyć. — A na koniec jeszcze dodał pan, że o całej sprawie wiedzą tylko Helena i Krzysztof, więc wydało mi się logiczne, że...

— Marek jest moim synem — dokończył zamiast niej, po czym przewrócił oczami. — Cóż za niedorzeczny pomysł! Chociaż... — tu na moment zawiesił głos, by wrócić pamięcią do pewnych wydarzeń z zamierzchłej przeszłości, które wywołały u niego nową falę wesołości. — Fama głosi, że Helena okrutnie we mnie swego czasu gustowała — dodał konspiracyjnym szeptem, puszczając oczko do krawcowej. — Nie żebym się temu dziwił, wszak nigdy nie narzekałem na brak powodzenia u przedstawicieli płci obojga, ale... nie, Marek to nie mój syn — stanowczo zaprzeczył, by ostatecznie rozwiać wątpliwości Izabeli, gdyby jeszcze takowe miała.

— Całe szczęście — odetchnęła z ulgą, powoli odzyskując normalny koloryt twarzy. — To by dopiero było. Czy w takim razie oznacza to, że... ma pan innego syna? — spytała niepewnie.

— No, tym razem Izabela zgadła — przytaknął w taki sposób, jakby wyciągnięty przez nią wniosek był najoczywistszy na świecie.

— Czy to ktoś z firmy? — drążyła temat, spoglądając na niego ciekawsko.

— Ach, nie! — machnął ręką Pshemko. — Nie zna go Izabela. Ja zresztą też nie — westchnął smutno.

— Ale jak to? — spytała, wyglądając na zdezorientowaną.

— Jak by to Izabeli powiedzieć... — zaczął, zastanawiając się, w jaki sposób jej to wyjaśnić. — W dniu, kiedy... nie, muszę się cofnąć dalej...

— Może najlepiej będzie, jak zacznie pan od początku? — zasugerowała nieśmiało.

— Istotnie, to wydaje się najrozsądniejsze — zgodził się Pshemko, uważając, że skoro już zdecydował się wyjawić Izabeli swoją tajemnicę, to nie było powodu, by ukrywał przed nią cokolwiek, co miało z tym związek. — To była pamiętna kolekcja wiosna-lato... jakież ja miałem wtedy natchnienie. Nigdy później nie tworzyłem z aż taką pasją jak właśnie wtedy. Toteż nic dziwnego, że ta kolekcja okazała się najważniejszą w mojej karierze. Wszyscy recenzenci zgodnym chórem wygłaszali peany na moją cześć. Każde szanujące się pismo chciało przeprowadzić ze mną wywiad, zapraszano mnie i do radia, i do telewizji, a także na wystawne przyjęcia dla elity... otworzył się przede mną wielki świat. Ach, Boże, jakiż to był cudowny czas! Jaka szkoda, że Izabeli przy tym nie było! — z rozrzewnieniem wracał do tych niezapomnianych chwil tryumfu. — I wtedy właśnie pojawiła się ona — dodał, krzywiąc się z dezaprobatą.

A gdyby tak - sezon 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz