Rozdział 027

226 5 0
                                    

W piątkowe popołudnie Uli udało się wyjść trochę wcześniej z biura. Nie musiała nawet zwracać się w tej sprawie ze specjalną prośbą do szefowej, ponieważ większość jej współpracowników miała plany na zapowiadający się pogodnie weekend. Każdy chciał skorzystać z tych prawdopodobnie ostatnich ciepłych dni w tym roku. Dlatego z samego rana właścicielka biura wysłała oficjalnego maila do wszystkich swoich podwładnych, w którym zawiadamiała, że tego dnia biuro skończy pracę o dwie godziny wcześniej niż zazwyczaj. Mogła sobie na to pozwolić, ponieważ wszystkie deklaracje do ZUS dla klientów biura udało się przygotować na czas. A od poniedziałku i tak czekał wszystkich tygodniowy maraton z rozliczeniami przychodów i kosztów oraz wyliczeniami podatkowymi, więc było bardzo wskazane, by wszyscy pracownicy wypoczęli przez weekend, by z zapałem przystąpić do wykonywania nowych zadań w kolejnym tygodniu. W przeciwieństwie do swoich koleżanek Ula nie miała planów wyjazdowych, spodziewając się, że po powrocie ojca ze szpitala spędzą weekend w domu, ciesząc się swoim towarzystwem. Mimo to opuściła biuro o tej samej porze co wszyscy pozostali pracownicy i od razu pojechała do Instytutu Kardiologii.

— Cześć, tatku. Dzień dobry, panie Krzysztofie — przywitała się Ula, wpadając jak burza do sali numer pięć.

— Córcia, już jesteś? — zdziwił się Józef, patrząc na nią tak, jakby zobaczył ducha. — Spodziewałem się ciebie najwcześniej za dwie godziny.

— Wypuścili nas dzisiaj wcześniej z pracy — wyjaśniła z uśmiechem, omiatając wzrokiem pomieszczenie. Jeden rzut oka wystarczył, by zorientować się, że ojciec zdążył już spakować wszystkie swoje rzeczy. — Widzę, że już jesteś gotowy — powiedziała, kiwając głową z uznaniem.

— No prawie, prawie. Muszę jeszcze tylko się ubrać — odparł zawstydzony, odruchowo poprawiając wiązanie swojego szlafroka.

— No tak, faktycznie — przyznała mu rację, karcąc się w duchu, że sama tego nie zauważyła.

— Właśnie miałem zamiar iść do łazienki, żeby się wyszykować — wytłumaczył się Józef, jakby obawiał się usłyszeć od niej reprymendę.

— Dobrze, to leć. Poczekam tu na ciebie i pojedziemy do domu. Jak dobrze pójdzie, to unikniemy popołudniowego tłoku w autobusie — stwierdziła, kątem oka spoglądając na zegarek.

— O to się nie martw. Doktor Sosnowski zaproponował, że odwiezie nas do domu, jak tylko skończy pracę — powiedział uspokajająco Józef.

— Bóg jeden wie, kiedy to nastąpi — westchnęła głośno, nieznacznie się krzywiąc. Nie po to biegła do szpitala jak szalona, żeby teraz czekać na podwózkę nie wiadomo jak długo. Gdyby potrzebowała szofera, to zwróciłaby się o pomoc do Maćka.

— Nie martw się na zapas — poprosił Cieplak, widząc niezadowolenie malujące się na twarzy córki. — Doktor Sosnowski powiedział, że postara się dzisiaj wcześniej skończyć. Zresztą i tak musimy trochę poczekać, bo mój wypis nie jest jeszcze gotowy — dodał, kierując się w stronę wyjścia. — Poczekaj tu na mnie, zaraz wracam.

— Przepraszam pana bardzo — powiedziała Ula do Krzysztofa, kiedy zostali sami. — Trochę jeszcze będzie pan musiał z nami wytrzymać. Nie tak łatwo pozbyć się Cieplaków — dodała półżartem, widząc jego poważną minę. Miała nadzieję, że jedna żartobliwa wypowiedź skutecznie rozładuje atmosferę.

— Nie szkodzi. Powiem pani, że bardzo polubiłem tych Cieplaków — odpowiedział wesoło, puszczając do niej oczko. — Będzie brakowało mi towarzystwa pani ojca, a szczególnie naszej gry w szachy.

— Tata dobrze gra? — zainteresowała się Ula, bo przez całe swoje świadome życie nie przypominała sobie, żeby chociaż raz widziała ojca przy szachach.

A gdyby tak - sezon 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz