Rozdział 043

194 4 5
                                    

Bartek kątem oka zauważył przejeżdżający obok niego samochód, ale tak bardzo śpieszył się na poranny autobus do Warszawy, że początkowo nie zwrócił na niego większej uwagi. Dopiero kiedy zarejestrował, że auto się zatrzymało, a zza kierownicy wyskoczył jakiś mężczyzna, Dąbrowski odwrócił głowę w tamtym kierunku. Zorientowawszy się, że miał przed sobą nowego faceta Uli, Bartek z wrażenia o mały włos nie wypuścił z rąk trzymanych toreb.

— Może podwieźć? — To pytanie zabrzmiało w jego uszach podejrzanie, a wręcz groźnie, biorąc pod uwagę złowieszczy uśmiech malujący się na twarzy Piotra.

— Obejdzie się — odmówił Dąbrowski, nawet nie próbując być uprzejmym. Kolejne spotkanie z rywalem nie tylko go nie zachwycało, a wręcz napawało trwogą. Jak do tej pory, po każdym zetknięciu z nim Bartek był mocno poturbowany i przez kilka dni musiał dochodzić do siebie. Dlatego dla własnego bezpieczeństwa wolał trzymać się z daleka od chłopaka Uli.

— Na pewno? — zapytał Piotr, wskazując wymownie na niesione przez niego pakunki.

— Tak, zaraz mam autobus do Warszawy — upierał się Dąbrowski. — I wcale nie mam dużo czasu, więc...

— Też jadę do Warszawy — wszedł mu w słowo Piotr. — Wrzucaj te manele do bagażnika i wsiadaj. Nalegam — dodał tak, jakby właśnie wydawał mu rozkaz. Propozycja sama w sobie była dla Bartka kusząca. Jeśli miał wybierać między porannym autobusem jadącym z Rysiowa do Warszawy tak dziwną trasą, jaka mogła powstać tylko w pijanej głowie, a jazdą samochodem, to zdecydowanie wolał tę drugą opcję. Problemem była tylko osoba, która zaoferowała mu swoją pomoc. Dąbrowski miał powody, by nie przyjmować żadnego wsparcia od człowieka, którego nie darzył zaufaniem ani nawet odrobiną sympatii.

— Nie musisz tego robić — stwierdził hardo Bartek. Gościu, czego ty chcesz ode mnie? Daj mi spokój i jedź sobie w diabły!, dopowiedział sobie w myślach.

— Ale chcę — odparł Piotr z przekonaniem i podszedł do tyłu auta, by otworzyć bagażnik.

— Ty nigdy nie odpuszczasz, co? — westchnął Dąbrowski, przewracając oczami. Wyglądało na to, że nie miał innego wyboru, jak tylko przyjąć tę propozycję. Jeszcze chwila i ten kolo w koszulce polo siłą wyrwie mi moje bagaże z ręki, ocenił, widząc jego upór.

— Nie inaczej — potwierdził Piotr, dumnie wypinając pierś. — Pośpiesz się, szkoda czasu — ponaglił go, a w jego głosie dało się wyczuć wyraźną nutę zniecierpliwienia.

— Dobra, niech ci będzie — ustąpił w końcu Bartek, po czym sprawnie wrzucił do bagażnika dwie podróżne torby oraz ciężki plecak turystyczny, co przyniosło mu ulgę. Chociaż uszedł może kilkadziesiąt metrów od domu, to dźwiganie tych pakunków już dało mu się we znaki. Chyba niepotrzebnie brałem ze sobą aż tyle rzeczy, przeszło mu przez głowę, ale teraz już było za późno, by cokolwiek na to poradzić.

— Dokąd? — zapytał lakonicznie Piotr, kiedy obaj wsiedli do wnętrza auta.

— Na Dworzec Centralny — odpowiedział Dąbrowski takim tonem, jakby to było oczywiste. No przecież, że nie na lotnisko, pomyślał ironicznie. I tak musiałem skubnąć matce trochę pieniędzy z portfela, żeby mieć na bilet kolejowy i parę groszy na początek. Za wiele tego nie ma, ale do poniedziałku powinno wystarczyć. A potem będę musiał załapać się do jakiejś roboty, żeby nie umrzeć z głodu gdzieś pod mostem.

— Tego się domyślałem — przyznał Piotr, nie tracąc animuszu. — Chodziło mi o to, dokąd się wybierasz.

— Wystarczająco daleko, żebyś nie musiał się obawiać przypadkowego spotkania ze mną — odparł wymijająco Bartek nieco zbyt napastliwie. To, że zgodził się na podwózkę, nie oznaczało, że miał zamiar dopuścić Piotra do zbytniej poufałości.

A gdyby tak - sezon 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz