Sowia poczta na dzień przed balem, zaskoczyła Dianę Collingwood. Ślizgonka z zaskoczeniem zauważyła dużą paczkę, leżącą na stole w miejscu, gdzie znowu siedziała. Obok Cassiusa, tak jak zawsze. Nie spodziewała się żadnych przesyłek od bliskich, święta miały dopiero nadejść i zwykle wymieniali się prezentami w pierwszy dzień świąt. Przez głowę przemknęła jej myśl o matce, na co niemal od razu się napięła. Winona Collingwood udowodniła już niejednokrotnie, że potrafi ją zaskoczyć, na dodatek w mało przyjemny sposób.
– No dalej, otwórz – usłyszała nad sobą głos Warringtona, kiedy z rezerwą odłożyła na bok nieoznakowaną paczkę.
– Ale – urwała, nie wiedząc co powiedzieć. Przecież nie mogła mu tak po prostu powiedzieć, że obawiała się, że matka wysłała jej kolejny dowód na jej przynależność do grona czarnoksiężników. – Nie chcę robić tu zamieszania, nie wiem od kogo to.
– Na Salazara, jesteś głupsza niż wyglądasz – przewrócił oczami, a Diana poczuła nieprzyjemny ucisk w żołądku. Nie podobało jej się sposób w jaki się do niej zwracał. Kiedyś pewnie uznałaby to za zabawne droczenie się, ale teraz zrobiła się jakby wrażliwsza. – Nie poznajesz mojej pieczęci rodowej?
Ślizgonce zrobiło się głupio i poczuła jak czerwienią się jej policzki. Kilka osób dookoła nich to słyszało i dziewczyna wcale nie czuła się z tym dobrze. W oczach Cassiusa widziała karcący wyraz, a chłopak nakazał jej gestem otworzenie paczki. Nie chcąc zaostrzać ich wymiany zdań, z małą niechęcią zabrała się za paczkę. Po chwili wyczuła miękki, koronkowy materiał w swoich dłoniach i ze zdziwieniem zaczęła go wyciągać. To co zobaczyła przerosło jej najśmielsze oczekiwania, sama nie wiedziała czy w pozytywnym czy w negatywnym sensie.
– Moja matka miała ją na sobie w trakcie swojego wesela – odparł dumnym głosem Warrington i wypiął pierś do przodu. – Jak tylko dowiedziała się o tym, że znów jesteśmy razem uparła się żeby Ci ją przysłać.
Diana Collingwood trzymała przed sobą niemal śnieżnobiałą sukienkę ze zdecydowanie zbyt dużą ilością koronki. Szczerze mówiąc, przypominała jej bardziej babciny obrus lub firanki, niż sukienkę. Warrington zdawał się jednak nie żartować (zresztą z Weasleyem nie miał on nic wspólnego, żarty nie były jego mocną stroną).
– Nie musiała – powiedziała, siląc się na grzeczny ton. Była widocznie zakłopotana, ale Cassius był chyba zbyt zapatrzony w siebie, żeby zwrócić na to uwagę. – To przecież pamiątka! Ja.. mogłam pożyczyć coś od Heleny.
– Musisz się jakkolwiek prezentować – powiedział bardzo cicho i ostro, tak aby tylko ona go usłyszała. – Nie wspomniałem jej oczywiście o twoim incydencie z tym zdrajcą krwi. Inaczej nie miałabyś tak łatwo i miło.
Diana przełknęła głośno ślinę. Na wspomnienie o Fredzie znowu coś ją zabolało. Zapragnęła odwrócić się w stronę stolika gryfonów, ale nie miała na to odwagi. Kiwnęła jedynie głową, tak jakby miała zamiar okazać posłuszeństwo ślizgonowi.
– Mam nadzieję, że Ci się podoba, bo matka oczekuje, że ją założysz – rozkazał jej.
W rzeczywistości sukienka wyglądała naprawdę źle. Diana nie mogła odeprzeć ciarek zażenowania na myśl o włożeniu jej. Wzrok Cassiusa był jednak nieugięty i surowy. Westchnęła ciężko. Skoro miało go to uszczęśliwić, to przecież mogła się poświęcić.
– Jest.. naprawdę imponująca – skłamała dziewczyna, spuszczając wzrok. – Założę ją z przyjemnością.
Kłamstwo ją dotknęło. Diana miała wrażenie, że ostatnio cały czas kłamała. Coraz trudniej przychodziło jej odróżnienie tego co było prawdą, a co nie. W szczególności, kiedy chodziło o jej uczucia.
CZYTASZ
Słowa niewypowiedziane | Fred Weasley
FanfictionDianę Collingwood od zawsze obchodziły tylko trzy rzeczy - eliksiry, reputacja oraz jej ukochany chłopak. Gdy dwie z nich przestają być pewnikiem, niezbyt lubiana ślizgonka jest gotowa odzyskać je za wszelką cenę. Nawet jeśli oznacza to wejście w po...