Rozdział 68

358 29 8
                                    

Ostatnie dni stycznia przyniosły Dianie nie tylko niesamowitą ulgę, ale i pozwoliła sobie na kilka chwil szczęścia i rozluźnienia. Kiedy Cassius przez kilka dni leżał w Skrzydle Szpitalnym, bo Pani Pomfrey głowiła się jak pozbyć się jego ciągle nawracającego problemu rosnącego języka (chłopak nie do końca rozumiał, że z każdą wypowiedzianą obelgą na temat Diany, jego język puchł), ta w końcu mogła delektować się swoją wolnością. Świat bez Warringtona czyhającego na nią na każdym rogu był wprost piękny. Nawet Violet nie przeszkadzała Dianie, aż nadto. Jeśli Rees ciągle była zazdrosna o tego psychola, Diana życzyła jej szczere powodzenia. Nie było o co i w końcu do tego dorosła.

Czytała właśnie książkę do alchemii, jaką otrzymała od brata na święta. Przez całe to zamieszanie nie miała wcześniej tego zrobić i dopiero teraz zdawała sobie sprawę z tego w jakim stresie żyła. Niedzielny dzień planowała spędzić na tym co lubiła najbardziej – alchemii, eliksirach i siedzeniu w zaciszu pokoju wspólnego, w którym teraz nikt nie stanowił dla niej zagrożenia. Banda Warringtona nareszcie się od niej odczepiła, a Pucey nawet próbował wskrzesić z siebie coś na rodzaj uśmiechu, za każdym razem kiedy mijał Dianę.

– Ktoś na Ciebie czeka przed pokojem wspólnym, nieudacznico – usłyszała nad sobą złośliwy głos Eloise, która razem z Violet obrzucały ją nienawistnymi spojrzeniami. Diana naprawdę się tym nie przejmowała.

– Lepiej do niego wyjdź i zejdźcie mi z widoku byle prędzej, bo wydłubię sobie oczy – dodała Violet, zarzucając swoimi włosami na plecy.

– Może poczekam – prychnęła Diana, zbierając się z wygodnego fotela w kącie pokoju. – Chciałabym to zobaczyć.

Nie czekając na reakcję złośliwych dziewczyn, wstała. Nie dlatego, że tak dotknęły ją ich słowa, nie. Czarnowłosa była szczególnie ciekawa, kto wywołał u nich taką reakcję. Chociaż tak właściwie mogła się tego spodziewać. Albo sobie tego życzyć?

Pośpiesznie wyszła przez tajne wejście, a mroczny korytarz lochów nie wyglądał tak samo jak zwykle. Uśmiechnięty, wysoki i rudy gryfon był tutaj nietypowym widokiem. Zwłaszcza ostatnio.

– Gotowa na obiad? – spytał Fred Weasley, uśmiechając się do niej serdecznie.

Teraz, kiedy pozbył się problematycznego chłopaka dziewczyny i mógł spotykać się z nią swobodniej, nie zamierzał zmarnować żadnej okazji na spędzenie z nią czasu wolnego. Doszło to do tego stopnia, że jego własny rodzony brat bliźniak i ich najlepszy przyjaciel, Lee Jordan wielokrotnie podkreślali, że go nie poznają. On z reguły starał się ich ignorować, ale w głębi duszy ich słowa nawet go cieszyły.

– Nie przypominam sobie żebyśmy się umawiali – odparła Diana, drocząc się z gryfonem.

– Och, przepraszam. Nie wiedziałem, że po zerwaniu twój kalendarz ma wolne terminy dopiero na za trzy miesiące – odpowiedział jej, patrząc na nią z przyjemną dozą protekcjonalności.

Ślizgonka przewróciła oczami, ale chwilę później ruszyła z gryfonem w stronę Wielkiej Sali. To zdecydowanie było dziwne uczucie. Móc ot tak przechadzać się z nim, nic nie udając, ani się nie ukrywając. Zwyczajnie. Jak przyjaciele.

– Nie musisz mnie już nigdzie eskortować, wiesz o tym? – zagaiła dziewczyna. – Warrington leży, a nawet jak wyjdzie pewnie będzie zbyt przestraszony wizją swojego trzymetrowego języka.

– Nie eskortuję Cię – wytłumaczył gryfon, który miał dziś wyjątkowo dobry humor. – Po prostu chciałem spędzić z Tobą czas.

Ślizgonka nie miała pojęcia czy chłopak mówił na serio, czy może był w tym gdzieś ukryty drobny żart. Mimo to, zawstydziła się lekko, ponieważ już prawie zapomniała jak bezpośredni potrafił być gryfon.

Słowa niewypowiedziane | Fred WeasleyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz