Rozdział 51

364 31 25
                                    

Słowa Cassiusa Warringtona dźwięczały jej w głowie na długo po ich rozmowie. Diana zrobiła zatem to, co potrafiła robić najlepiej – uciekła od swoich problemów, bunkrując się za grubą warstwą pościeli, kotar i zasłon, dopilnowując aby nie docierało do niej choć trochę światła dziennego. W głowie raz po raz odtwarzała sobie scenę jego przeprosin? Bo chyba tak powinna była je nazwać

– Tęsknię za tobą – powiedział po długiej walce ze sobą, a Diana stanęła w szoku.

– Cóż, to nie wystarczy – wypaliła, nie dając mu pola do rozwinięcia myśli. Po chwili tego pożałowała, bo przecież jeszcze wtedy była cholernie ciekawa, co miał jej do powiedzenia.

– Możesz z tym skończyć? – Warrington był wyjątkowo spokojny jak na siebie, a jego głos był zdumiewająco łagodny. – Z Weasleyem. Ten żart przestaje być śmieszny. Co w Ciebie wstąpiło?

– To nie żart!

– Słuchaj, przykro mi za to jak Cię potraktowałem – spuścił wzrok, co buło do niego zupełnie niepodobne, a Diana przygryzła wargę.

Czekała na tę rozmowę tyle czasu, a kiedy w końcu ona nadeszła, ślizgonka nie miała pojęcia jak zareagować. Obserwowała go tylko spod zmrużonych oczu, widząc wyraźny wstyd na jego twarzy. Przegrał, a Cassius Warrington naprawdę nie znosił porażek.

– Nie powinienem był mówić tych wszystkich rzeczy, ani spotykać się z Lisą. Ty byłaś najlepsza. – powiedział to tak, jakby przychodziło mu to z dużym trudem. – Po prostu... skończ tę farsę z Weasleyem. Było nam przecież dobrze.

– Cassius – westchnęła dziewczyna ciężko, zbierając swoje myśli.

– Wynagrodzę Ci to, zabiorę Cię na bal. Obiecuję, że nie pożałujesz – kontynuował, ale jego głos brzmiał już bardziej jak żądanie. Diana jednak tego nie wyczuła. – Przykro mi jeśli sprawiłem Ci tym wszystkim przykrość, ale nie musisz od razu spotykać się z kimś takim jak on. Znam Cię Diana, wiem że taka nie jesteś.

Taka,to znaczy jaka? pomyślała kilka godzin później leżąc w swoim łóżku. Diana nie rozumiała dlaczego, skoro tak tego pragnęła, teraz gdy to już się stało wcale nie czuła ogromnej radości. Spodziewała się satysfakcji, wybuchu fajerwerków, poczucia wygranej, a zamiast tego otrzymała narastającą w jej klatce piersiowej niepewność. W końcu Cassius ją przeprosił, złamał się i zaprosił na bal. To powinien być sukces, więc dlaczego czuła się tak jakby nagle wcale tego nie chciała?

Zgodziła się. Oczywiście, że się zgodziła. W końcu ślizgon patrzył na nią tymi swoimi zielonymi oczami, z miną wyrażającą skruchę. Oczywiście na tyle, na ile Warrington był w stanie wyrazić tę skruchę. A Diana wiedziała, że kosztowało go to dużo. W końcu ślizgoni nie lubili przegrywać, a tym bardziej przyznawać się do błędów. A kto inny rozumiał lepiej ślizgona, niż drugi ślizgon? Dziewczyna czuła jak dużo go to kosztowało i kiedyś umarłaby z samego poczucia wygranej nad nim. Może nastawiła się za bardzo, ale zamiast czuć się zwycięsko, miała ochotę nigdy nie być urodzona.

Przecież Warrington miał rację. To on znał ją najlepiej i wiedział czego chciała tak naprawdę. Nie rozumiała co miał na myśli mówiąc, że nie jest taka. Czy uważał ją za zbyt dobrą na zadawanie się z Weasleyem? Pewnie tak, chociaż jeszcze jakiś czas temu wmawiał jej że byli siebie warci. Ale ją przeprosił. Więc wszystko miało być już teraz w porządku, tak? Odzyskała go, a jej serce było znowu tam gdzie powinno. Cały problem z rudowłosym gryfonem z głowy. Mogli się rozejść, nie porozmawiać ze sobą już nigdy więcej i to pewnie byłoby najbezpieczniejszą opcją.

– No i co ja mam ze sobą zrobić? – szepnęła do siebie cicho, a nikt jej nie odpowiedział.

Nic dziwnego. Była sama. Tego jeszcze brakowało, żeby zaczęła słyszeć jakieś głosy.

Słowa niewypowiedziane | Fred WeasleyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz