Rozdział 69

362 28 9
                                    

Widząc jak Fred wstawił się w jej obronie, Diana przemyślała kilka spraw i automatycznie zrobiło jej się głupio z powodu tego, jak odrzuciła chłopaka przed całym tym zdarzeniem. Miała cały dzień na obmyślenie tego, jak mogła mu to wynagrodzić. Chociaż wiedziała, że Fred nie chciał żeby czuła się winna, trochę tak jednak było. Przecież gdyby nie to, jak zaślepiona Warringtonem była, do niczego by nie doszło. Dosłownie do niczego, bo wtedy gryfon nawet nie chciałby spojrzeć w jej kierunku, a co dopiero pomóc jej, kiedy była w opałach.

W poniedziałkowy wieczór, pośpieszenie opuściła swoje dormitorium i skierowała się w stronę gabinetu Snape'a. Liczyła, że nauczyciel nie stracił do niej ostatków jego sympatii (chociaż z nim ciężko było to tak nazwać) i nie zacznie podejrzewać jej kiedy przypadkiem znajdzie się obok, gdy Fred będzie odbywał swój szlaban. Stanęła na końcu korytarza, z którego miała doskonały widok na drzwi do jego gabinetu, do którego wszedł właśnie Fred. Starożytna zbroja całe szczęście, zasłaniała ją tak że nie dało się jej zobaczyć z jego perspektywy.

Dziewczyna miała wszystko zaplanowane. Zamierzała zapukać do Snape'a, zapuścić mu jakieś drobne kłamstwo, prawdopodobnie ściśle powiązane z jakimiś rozrabiającymi gryfonami, najlepiej z Potterem, a następnie poczekać aż oddali się na bezpieczną odległość, szukając swojej ofiary. Znając opiekuna Slytherinu, nie przepuściłby okazji, aby dołożyć trudów bliznowatemu chłopakowi. Diana nie miała pojęcia, kto skrzywdził tak Snape'a, ale ewidentnie musiał być to jakiś gryfon, skoro profesor tak bardzo nie cierpiał wszystkich uczniów domu lwa, jeszcze bardziej pogłębiając waśń między Slytherinem, a Gryffindorem.

Ku jej zdziwieniu jednak, drzwi do gabinetu otworzyły się, a rudowłosy chłopak ze skwaszoną miną, ruszył za Nietoperzem z lochów, który wyglądał na wyjątkowo szczęśliwego. Tak, dopiekanie gryfonom zdecydowanie musiało być jego pasją, pomyślała dziewczyna, wciskając się mocniej za zbroję.

– Specjalnie przez cały dzień prosiłem uczniów, aby nie sprzątali po sobie kociołków – usłyszała lodowaty głos nauczyciela, ale mogła tylko wyobrazić sobie cyniczny półuśmieszek na jego twarzy. – Możesz wyświadczyć światu przysługę, Weasley.

Ledwo usłyszała niezadowolone pomruki Freda. Przypomniała sobie, że dziś na zajęciach z eliksirów usiłowali uwarzyć Wywar Żywej Śmierci – wyjątkowo trudny eliksir o śmiertelnych skutkach, którego przygotowywanie wiązało się z cholernie dużą ilością składników i piekielnym bałaganem. Skrzywiła się lekko na tę myśl i skarciła się, za to że nie podejrzewała, że Snape wcale nie zrobił im wolnego od sprzątania ze swojej własnej, nieprzymuszonej, dobrej woli.

– Wrócę za dwi godziny, a kociołki mają lśnić – zarządził Snape. – Chyba nie myślałeś, że pozwolę Ci używać różdżki?

Oczyma wyobraźni, ślizgonka widziała jak chłopak z udawaną niechęcią oddaje mu swoją różdżkę. Miała nadzieję, że nie zapomniał dziś o Lipnych Różdżkach, które w końcu wynaleźli.

– Kieszenie, Weasley – skarcił go profesor, a cała jej nadzieja poszła w las. Snape był sprytniejszy, niż przypuszczała. – Zero magii, rozumiemy się?

Nie musiała czekać długo, aż nauczyciel opuścił klasę od eliksirów i udał się w tylko sobie znanym kierunku. Diana była wdzięczna, że nie wrócił do swojego gabinetu. Upewniwszy się, że Snape zniknął z pola widzenia, nieśmiało wyszła zza zbroi i ruszyła w stronę klasy. Kiedy otworzyła drzwi, uderzył ją nieprzyjemny odór kumulacji wszystkich paskudnych składników, których uczniowie dziś używali.

– Przecież sprzątam – usłyszała poirytowany głos Freda. – Trzy godziny jeszcze nie minęły.

– Panie Weasley, ale tak się zwracać do samego Nietoperza? – spytała z zaczepnym uśmiechem, zamykając za sobą drzwi.

Słowa niewypowiedziane | Fred WeasleyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz