Rozdział 66

366 28 11
                                    

Spokój ducha Diany nie trwał długo. Przez kilka dni udawało jej się unikać Cassiusa, ten zresztą sam jakby zdawał się ignorować ją celowo. Dziewczyna myślała, że może zwyczajnie znudziło mu się męczenie jej i postanowił zająć się innymi rzeczami, typu gnębienie pierwszoklasistów. Helena i Aaron nadal eskortowali ją na zajęcia i wypełniali jej czas po nich. Dla postronnego obserwatora, sytuacja niewiele się zmieniła. Ale dla Diany, wszystko było inne. Ukradkowe uśmiechy, które posyłali sobie z Fredem, świadczyły o wyraźnej poprawie ich relacji. Kiedy Diana wchodziła do Wielkiej Sali, jej wzrok niemal od razu kierował się do stolika gryfonów, gdzie zazwyczaj napotykała rozweseloną parę czekoladowych oczu, których widok dodawał jej chęci istnienia.

Musiała przyznać, że ignorowanie chłopaka przez ostatnie tygodnie zmęczyło ją bardziej niż sądziła. Kiedyś, przed całym tym cyrkiem, kiedy był jej zupełnie obojętny, albo nawet gdy go nie lubiła, wszystko to przychodziło łatwiej. Po poznaniu go, nie była w stanie wrócić do tamtego stanu, dlatego była niesamowicie wdzięczna za ich rozmowę.

– Collingwood, twoja cholerna sowa znowu mnie obudziła – Violet Rees warknęła w stronę ślizgonki i obrzuciła ją nienawistnym spojrzeniem. – Przysięgam, wyrwę jej wszystkie pióra jeśli nie..

– Och, przymknij się – powiedziała Diana, przewracając oczami. Na jej twarzy wykwitł jednak szeroki uśmiech, który Rees zauważyła niemal od razu.

Rzadko kiedy nastolatki przebywały ze sobą same w dormitorium, jednak tego dnia Helena zajmowała łazienkę, zaś Alexandra i Eloise gdzieś wywiało. Nie trzeba chyba wspominać, że atmosferę między dziewczynami można było ciąć nożem.

Diana rzuciła się gorączkowo do swojej sowy, która teraz siedziała na stoliku pod oknem. Mimo pogodzenia się z Fredem, nadal nie spotykali się ze sobą w rzeczywistości. Listy musiały im wystarczyć, a Diana codziennie czekała na nie rano i wieczorem.

– Gdzie jest list? – spytała Diana ze złością, kiedy nie mogła znaleźć żadnego pergaminu przywiązanego do sowy.

– A co ty taka zadowolona, idiotko? – Violet uśmiechnęła się złowieszczo, trzymając w rękach białe zawiniątko. – To od kogoś ważnego? Ciekawe, co by było gdyby ktoś go przeczytał.

– Nawet się nie waż – wycedziła Diana, podchodząc szybko do Violet, ale ta była wyższa i szybko uniosła list ku górze. – Oddawaj mi to!

– Chyba w twoich snach – prychnęła dziewczyna, odpychając Dianę od siebie.

– Violet, na poważnie. Masz. Mi. To. Oddać.

– Mogłabym to zrobić – zaśmiała się złośliwie. – Ale, co wtedy będę z tego miała?

– Może nareszcie zwykłą godność– syknęła Diana z ironią, czując coraz bardziej jak dziewczyna ją wkurzała.

– Nie tędy droga, Collingwood – głos Violet brzmiał na obrzydliwie przesłodzony. – Jeśli chcesz, żebym Ci to oddała musisz być milsza.

– Nie będę się przed tobą błaźnić – powiedziała wyniośle Diana, bo jej duma wzięła górę. Kłócenie się z nią było bez sensu, dlatego dziewczyna postanowiła obrać inną taktykę. – To i tak nic istotnego. Poczytaj sobie jak rezygnuję z prenumeraty Proroka Codziennego.

Violet wbiła w nią niezadowolone spojrzenie, a Diana poczuła, że wygrała.

– Naprawdę sądziłaś, że mam na tyle ciekawe życie? – parsknęła czarnowłosa, czując się już pewniej. – Schlebiasz mi, Rees.

Violet opuściła list i z niezadowoloną miną wyrzuciła go na ziemię. Diana chcąc zachować pozory, jednym ruchem różdżki przetransportowała go do swojej szafki nocnej i pośpiesznie opuściła dormitorium, tak aby dziewczyna nie uznała tego za nic ważnego. Nie miała wtedy pojęcia jaki błąd popełniała.

Słowa niewypowiedziane | Fred WeasleyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz