Rozdział 51

8.2K 238 112
                                    

Aiden

Valentine zbliżyła się do mnie i natychmiast zaczęła przekładać bandaż. Mimo że nie obchodziło mnie, że był źle owinięty, pozwoliłem jej to robić.

– Może gdybyś mniej się popisywał, to byś nie dostał – powiedziała z dumą.

Ten żart nie był zabawny. Tak szczerze, był nawet żałosny, ale gdy spojrzałem na blondynkę, która w końcu się przy mnie szczerze uśmiechnęła i chciała normalnie rozmawiać, odpuściłem.

Zerknąłem jedynie jak nadal starała się poprawić bandaż. Przez chwilę panowała cisza, przerywana jedynie szelestem materiału.

– Teraz już lepiej – rzuciła, delikatnie się uśmiechając. – Nie ma za co.

Nigdy po żadnym meczu czy walce nikt nie pomógł mi, gdy byłem zraniony.

A to naprawdę niewielkie przetarcie nie powinno było być wyjątkiem.

Valentine spojrzała mi w oczy, a potem szybko opuściła wzrok. – No... To chyba tyle – odparła niepewnie, po czym powoli zaczęła iść w stronę wyjścia.

Kiwnąłem delikatnie głową, ale wcale nie chciałem się zgodzić z tym, co właśnie powiedziała.

W końcu stanęła przed drzwiami i jeszcze raz zerknęła w moją stronę. – Do jutra – rzuciła, zanim ponownie ruszyła.

– Valentine – Musiałem się w końcu odezwać.

Zatrzymała się, odwróciła i spojrzała na mnie, cicho pytając:

– Co?

Najgorsze było to, że nie wiedziałem, co jej powiedzieć. Po prostu nie chciałem, żeby odeszła.

– Nie musisz wychodzić – wyrzuciłem w końcu z siebie, choć sam nie byłem pewien, co to miało znaczyć.

– A co, mam tu zostać i patrzeć, jak się dalej bandażujesz? – rzuciła z ironią, ale w jej głosie zabrzmiała nuta łagodności, której nie słyszałem wcześniej.

Coś w mojej głowie krzyczało, że jeśli teraz odpuszczę, ona odejdzie i znowu będziemy w tym samym miejscu, co zawsze.

Przeczesałem włosy dłonią i dodałem: – Nie miałbym nic przeciwko.

– Aiden... – zaczęła.

Moje imię, wypowiedziane przez nią, zawsze brzmiało inaczej. Łagodniej. Lubiłem, jak to robiła.

– To chyba nie jest dobry pomysł – dokończyła w końcu.

– Naprawdę zostawisz mnie tu rannego? – Specjalnie syknąłem z bólu, udając dramatyzm. – Widzisz w ogóle co się ze mną dzieję?

– Jesteś głupi – rzuciła, przewracając oczami.

– Potrzebuję cię. – Te słowa zabrzmiały mocniej, niż planowałem – Jesteś jedyną osobą, która może mnie teraz uratować, a ty tak po prostu chcesz odejść.

Sam nie wierzyłem w to, co robię. Aż tak się pogrążałem, tylko po to, żeby została.

– Najwidoczniej coś jest na rzeczy, skoro nikt ci nie chce pomóc – powiedziała, po czym na jej twarzy pojawił się uśmiech z tą ciepłą nutą. To właśnie na nią czekałem.

– Po prostu reszta myśli, że jestem nie do ruszenia.

– To przestań – jej głos był delikatny. – Udawać, że nic cię nie rusza.

Milczeliśmy przez chwilę, a napięcie między nami rosło. Wiedziałem, że im dłużej zostanie, tym trudniej będzie mi pozwolić jej odejść.

Ruszyła kilka kroków w moją stronę.

Brighton SchoolOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz