Rozdział 58

6.7K 244 158
                                    

Aiden

Siedziałem na ławce, a na moim ramieniu głowę opierała śpiąca blondynka. Spoglądałem na nią co kilka chwil, upewniając się, że jeszcze nie zasnęła. Mimo jej zapewnień wiedziałem, że prędzej czy później to się wydarzy.

Nagle oddech dziewczyny się uspokoił, a jej powieki opadły już na dobre. W tym momencie nie obchodziło mnie nawet, że powinienem ją obudzić. Gdy widziałem, jak śpi, oparta o moje ciało, czułem, że nie mogę tego zrobić. Co chwilę musiałem odwracać od niej wzrok, by nie zdradzić, jak bardzo mi się to podobało.

W końcu Max z Avą zaczęli wracać. Gdy zauważyli naszą dwójkę, Miller nagle zaśmiał się głośno i rzucił:

– Zasypia w środku imprezy? – Chłopak podszedł bliżej, próbując zrozumieć, co się stało, ale był wyraźnie rozbawiony całą sytuacją.

Ava zaśmiała się cicho, patrząc na Valentine w tej nietypowej sytuacji:

– Przynajmniej w końcu znalazła wygodne miejsce – powiedziała, unosząc brew.

Nie miałem zamiaru dłużej znosić ich irytujących komentarzy, więc powoli wstałem, pewnie podnosząc Valentine. Jedną ręką objąłem ją za plecy, a drugą podtrzymałem jej nogi. Jej ciało swobodnie opadło na moje ramiona, a głowa sama znalazła miejsce na moim barku, wtulając się we mnie.

– Serio? Zanosisz ją? – zapytał Max, patrząc z lekkim uśmiechem, ale też z zaciekawieniem.

– A co, powinienem ją zostawić na tej ławce, żeby spała tu całą noc? – odpowiedziałem, kierując się w stronę wyjścia.

Max posłał mi wymowne spojrzenie, po czym dodał:

– Tylko pamiętaj, że ona ma wrócić do swojego domu. Powtarzam. Swo-je-go.

Spojrzałem na niego z uniesioną brwią.

– O to się nie musisz martwić, nie zamierzam jej przyprowadzać do siebie – odparłem, spoglądając w stronę blondyna. 

– Chyba że sama będzie miała na to ochotę – dodałem tak cicho, że tylko ja usłyszałem.

Czułem na sobie wzrok pary, gdy wychodziłem z parku, ale sam byłem skoncentrowany na drodze. Co chwilę zerkałem raz na ciemną ulicę, a raz na dziewczynę, która spała jak zabita.

Po chwili usłyszałem ciche stęknięcie. Spojrzałem na Valentine, która zamrugała powoli, wciąż trochę zamroczona. Uniosła głowę, a jej zaspane oczy napotkały moje. 

– Adi... – rzuciła zdezorientowana, uśmiechając się półprzytomnie – Co ty robisz?

Zignorowałem sposób w jaki mnie nazwała i odpowiedziałem: 

– Odprowadzam cię do domu, bo zasnęłaś na tej ławce.

– Zasnęłam? – Valentine przetarła oczy, próbując się rozbudzić. – Nieee, ja tylko... na chwilę chciałam odpocząć.

Uśmiechnąłem się pod nosem, widząc jej zaspany wyraz twarzy.

– Dobra, już, już. Postaw mnie na ziemię – rzuciła, próbując się wyplątać z moich ramion, ale zrobiła to tak niezdarnie, że prawie straciła równowagę.

Westchnąłem i zatrzymałem się, delikatnie ją stawiając, ale jednocześnie nie puszczając, gotów przytrzymać, jeśli znów się zatoczy.

– Może jednak lepiej, żebyś nie próbowała sama iść, co? – zapytałem, patrząc na nią z pobłażliwością.

Dziewczyna nie odpowiedziała, ale zaczęła mi się intensywniej przyglądać, jakby coś zauważyła.

– Co? – zapytałem, nie wiedząc co może kryć się za tym jej wzrokiem.

– Twoje oczy... – zaczęła cicho, wciąż nieco zamroczona snem – one zawsze tak lśnią.

– Zawsze? – powtórzyłem, próbując się dowiedzieć, o co dokładnie jej chodzi. 

– Zawsze – potwierdziła. – Może jestem pijana, ale serio, coś w nich takiego jest.

Valentine wspominała o moich oczach, co było całkiem absurdalne, bo to ja zawsze miękłem, gdy tylko widziałem jej niebieskie tęczówki.

– Były takie, odkąd cię pamiętam – dodała po chwili. – Nawet wtedy, gdy udawałeś, że ci na mnie nie zależy. Patrzyłeś na mnie tymi oczami... I wiedziałam, że coś tam jest.

Alkohol i senność u tej dziewczyny tworzyły mieszankę, która prowadziła do nagłych wyznań.

Valentine nawet nie dała mi się odezwać, bo już zaczynała kolejne zdanie. Często tak było, a potem mówiła, że rzadko się odzywam. – A pamiętasz, gdy pod koniec podstawówki... – zaczęła, a w jej tonie momentalnie pojawił się entuzjazm. – Byliśmy na szkolnej wycieczce w Stratford, i ty w autokarze ciągle się ze mnie śmiałeś. Mówiłeś, że na pewno jestem adoptowana, bo Maxa lubisz, a mnie nie, i niemożliwe, że mam coś z nim wspólnego.

– Tak, pomyślałem, że jesteś strasznie spięta i nie można ci niczego powiedzieć, więc chciałem cię denerwować jeszcze bardziej.

– A ja pomyślałam, że jesteś jebanym chujem – rzuciła z kamienną miną, ale jej wyraz twarzy szybko się zmienił. – Albo gdy powiedziałeś mi, że nigdy nie chciałbyś nawet myśleć o tym, że mielibyśmy się przyjaźnić. 

Przez chwilę zapanowała cisza. Spoglądałem na nią, zastanawiając się, jak odpowiedzieć.

– Nadal to podtrzymuję – powiedziałem w końcu.

– Co? – zapytała, marszcząc brwi.

– Nie mógłbym się z tobą tylko przyjaźnić, Valentine – powiedziałem, a ton mojego głosu stał się poważniejszy.

– No jak to nie? Przecież jesteśmy "best friends forever" – zaśmiała się, kładąc dłoń na moim ramieniu.

– Już prędzej "friends with benefits" – odpowiedziałem, zerkając na dom dziewczyny w oddali. – Tylko że ja nie mam tych korzyści.

– Takie układy psują przyjaźnie – stwierdziła, zerkając na mnie z wyraźnym wyzwaniem w oczach.

– Właśnie o to mi chodzi – odpowiedziałem pewnie.

Valentine pokręciła głową, gdy zbliżaliśmy się coraz bliżej drzwi. W końcu stanęliśmy pod wejściem do jej domu i dziewczyna nagle się odezwała:

– Czas się pożegnać, przyjacielu – powiedziała, szeroko się uśmiechając i łapiąc za klamkę.

– Nie licz, że ja tak zacznę ciebie nazywać – powiedziałem, spoglądając jej w oczy. – Nie pasujesz do tej roli.

Valentine uniosła brwi, ale jej uśmiech nie zniknął. – Może masz rację – powiedziała, pociągając za klamkę i otwierając drzwi. – Ale na razie nie masz wyboru.

– Do zobaczenia, Adi – dodała po chwili, a jej głos brzmiał lekko żartobliwie.

– Do zobaczenia, Vee – odpowiedziałem cicho. Dziewczyna szybko weszła do środka, zamykając drzwi i zostawiając mnie samego pod jej domem. 

Brighton SchoolOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz