(14)

13.9K 809 33
                                    

Obudziłam się w nieznanym mi pomieszczeniu. Słyszałam pikanie maszyn, co uświadomiło mi, w jakim miejscu się znajduję. Szpital. Podniosłam się lekko, ale zakręciło mi się w głowie, więc zrezygnowałam z tego. Podniosłam powoli rękę i zauważyłam, że na prawym nadgarstku miałam bandaże ciągnące się po sam łokieć, chociaż tak daleko nie sięgały moje rany. Odłożyłam ręką delikatnie na materac, bo czułam jak lekko rwą mnie rany. Syknęłam pod nosem, gdy zabolało mocniej. Niespodziewanie do pomieszczenia wchodzi znany mi chłopak.

– Nie śpisz? – radość wymieszana z zaskoczeniem. Podszedł bliżej mojego łóżka i złapał mnie za rękę. – Jak się czujesz? – pyta, siadając przy łóżku.

– Jest okey – odpowiedziałam zachrypniętym głosem.

– Boli? – pogładził kciukiem bandaż.

– Trochę. Jak tu trafiłam? – spytałam, przypominając sobie rozmowę z Luke'm. Louis westchnął.

– Twoja przyjaciółka cię znalazła w kiblu, a jej chłopak zadzwonił po karetkę – wyjaśnił, nadal gładząc bandaż.

– Przepraszam. Przysporzyłam kłopotów, bo jakbyśmy ich mało mieli – zbierało mi się na łzy. Byłam idiotką i zdawałam sobie z tego sprawę.

– Hej, nic nie szkodzi. W tym całym bajzlu nikt nie widział, jak cierpisz – pogładził mnie po głowie – Żałuje, że cię wtedy nie wysłuchałem, tylko odebrałem ten przeklęty telefon – obwiniał się, a to nawet nie była jego wina.

– Louis, jest dobrze. Już jest dobrze. – Sama w to nie wierzyłam, a próbowałam przekonać jego.

– Nie jest – Odpowiedział twardo. – Psycholog... Umówiłem cię u niego. Jak tylko stąd wyjdziesz, to będziesz do niego chodziła, a ja będę ciebie osobiście zawoził i przywoził, rozumiesz?

– Jasne – odpowiedziałam od niechcenia.

– Maddy, to dla twojego dobra. Próba samobójcza to nie żarty. Przeraziłaś mnie, przyjaciół i tego... Luke'a całego. – Jego imię wypowiedział, jakby ciężko mu przechodziło przez gardło.

– Nie lubisz go? – pytam.

– Nie znam. Już raz się przejechałem i ty też, więc wolę uważać z kim się zadajesz. Będę jak twój ochroniarz, dosłownie – zaśmiałam się.

– Już to widzę. Luke to też przyjaciel, od niedawna, ale przyjaciel – uśmiechnęłam się sama do siebie na to słowo. Już przestaliśmy być dla siebie obcymi, choć dla niego wcale nie musiało oznaczać to przyjaźni ze mną.

– Dlaczego płaczesz?! – spytał przestraszony.

– Co...? – przetarłam policzki. – Aa. Wybacz. Po prostu sobie coś uświadomiłam.

– Widzisz? O tym mówię! – wstał. – Nie chcesz ze mną rozmawiać o problemach, więc potrzebujesz psychologa. Z nim będziesz musiała otwarcie rozmawiać. Obcej osobie może szybciej się wygadasz.

– Nie! – krzyknęłam, będąc wściekłą. Ta wściekłość przyszła tak nagle i niespodziewanie. Poczułam się jak wariatka. Louis popatrzył na mnie właśnie, jakbym nią była. – Nie chcę nikogo innego. Moim jedynym obcym, któremu się żaliłam, był Luke! Nie chcę nikogo innego! – krzyczałam i płakałam jednocześnie. Nie chciałam więcej obcych, nie potrzebowałam ich. Nagle do pomieszczenia wbiegła zaalarmowana pielęgniarka.

– Co tutaj się dzieje?

– Zaczęła krzyczeć, gdy wspomniałem o psychologu – wyjaśnił jej.

– To był bardzo zły pomysł. Porozmawiamy za drzwiami, a tymczasem podam pani coś na uspokojenie, dobrze? – spytała mnie, jakbym była nienormalna.

Talks With Stranger//5sos//✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz