Rozdział 5

401 33 22
                                    

Byłam w trakcie pakowania swoich rzeczy, kiedy doszedł mnie donośny śmiech z garderoby aktorów, na co się uśmiechnęłam. Zostawiłam swój strój roboczy złożony w szafce, ponieważ nie wymagał jeszcze prania i sięgnęłam po swój płaszcz, torebkę oraz słuchawki. Rozpuściłam włosy, pozwalając pojedynczym blond lokom opaść na moją twarz.

- Dea, chcesz wpaść na kawałek ciasta? Lukas ma dzisiaj urodziny - zapytała Holly, która grała aktualnie jedną z ról drugoplanowych. Bardzo ją lubiłam, chociaż nie nazwałabym jej przyjaciółką. Była po protu koleżanką z pracy, ale taką, którą obdarzałam szczególną sympatią.

- Nie, dziękuję - odpowiedziałam. - Jestem dzisiaj bardzo zmęczona, więc wolałabym już wrócić do domu. Ale bawcie się dobrze.

- Jasne - rzuciła i po chwili zniknęła za drzwiami. Zarzuciłam torebkę na ramię i wyszłam z garderoby, wpadając przy tym na Nicholasa, główną rolę w przedstawieniu.

- Nie zostajesz? - zapytał, kierując się ze mną przez długi korytarz w stronę wyjścia.

- Nie - odparłam, kręcąc głową. - Pomagałam wczoraj cały dzień w sklepie. Jestem zmęczona.

- Ja tak samo - powiedział, wzdychając. - Chcę jeszcze spędzić trochę czasu z dzieciakami, zanim Nathalie położy je spać.

- Mógłbyś je kiedyś znowu tu przyprowadzić - zaproponowałam.

- Nie wiem czy to dobry pomysł - stwierdził, śmiejąc się. Wiedziałam o czym mówił, bo jego dzieci potrafiły nieźle narozrabiać. Pomimo tego wszyscy je kochali i nikomu nie przeszkadzała ich obecność. - Za tobą. - Popchnął drzwi, przepuszczając mnie.

- Dziękuję - mruknęłam i zeszłam po schodach. Na zewnątrz stało kilku fanów aktorów teatru, czekających na to, aż nasze gwiazdki wyjdą. Do Nicholasa natychmiast podeszły dwie dziewczyny z zeszytem i pisakiem w rękach, pytając go o autograf. Z tym musiał się liczyć niemal każdego wieczoru, ale myślę, że lubiał spędzać czas ze swoimi wielbicielami. To nie Hollywood, gdzie ludzie na twój widok drą ci się do ucha, albo czczą cię niczym Boga za mrugnięcie okiem. Tutaj wyglądało to trochę inaczej i wszystko opierało się głównie na szacunku. Lubiłam myśleć o naszym teatrze jak o nieco tańszej wersji Broadwaya. Wiecie, taki Broadway bez większego szału w okół siebie.

- To... widzimy się - powiedziałam, odsuwając się od blondyna, robiąc miejsce osobom, które na niego czekały. Spojrzał na mnie i przytaknął, a następnie poświęcił swoją uwagę w pełni dziewczynom przed nim.

Schowałam ręce do kieszeni płaszcza i ruszyłam w stronę stacji tramwajowej. Idąc, zaczęłam grzebać w torebce w poszukiwaniu swoich słuchawek, ale musiały się w coś zaplątać, bo nie umiałam ich znaleźć. Zatrzymałam się na chwilę, chcąc otworzyć swoją torebkę szerzej, jednak przerwałam, kiedy poczułam dłoń na swoim ramieniu i lekko przerażona przestałam się ruszać.

- Amadea. - Odwróciłam się, marszcząc brwi. Moje serce przystanęło, kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że to Harry. Wysoki szatyn spojrzał najpierw na mnie, później na swoją rękę na moim płaszczu, a następnie szybko ją ze mnie zdjął. - Przepraszam.

- N-nie szkodzi - odparłam, przyglądając się mu niepewnie. Wciąż do mnie nie docierało, co się właśnie dzieje.

- Przyniosłem ci kawę - rzucił nagle i wystawił przede mnie papierowy kubek.

- Dlaczego? - zapytałam, robiąc ostrożnie krok do tył.

- Powiedziałaś, żebym zaprosił jakąś piękną dziewczynę na kawę - odparł. - Właśnie to robię.

- Nie... nie mówiłam wtedy o sobie - powiedziałam, spuszczając wzrok na swoje stopy.

- Ale ja pomyślałem o tobie - rzekł, sięgając po moją dłoń, na co mu pozwoliłam. Podał mi do ręki ciepły kubek, muskając palcami moją skórę. Spojrzałam na niego, a na jego ustach pojawił się nieśmiały uśmiech.

Gra Przegranych ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz