Rozdział 47

170 12 2
                                    

- Gdybym była zwierzęciem, chciałabym być lisem - powiedziałam, bawiąc się ręką Harry'ego, łącząc i rozdzielając jego palce. - Ale raczej przypominam zestresowanego królika.

Chłopak parsknął nagłym śmiechem, wbijając mi w żebra swój bark. Głowę miał ułożoną tuż pod moimi piersiami i właśnie w tej pozycji leżeliśmy już od jakiegoś czasu. Nawet nie myślałam o tym, żeby się stąd ruszyć.

- To chyba dosyć trafne porównanie - stwierdził Harry, wciąż się podśmiewując.

- Niestety muszę się w tej sprawie z tobą zgodzić - dodałam, wzdychając. - Może kiedyś z siwego, zestresowanego królika zamienię się w piękną lisicę?

- Jak gąsienica w motyla?

- Właśnie tak - potwierdziłam, przytakując i Harry znowu zaczął się śmiać, a ja z nim. Mrużył oczy, kiedy się śmiał i marszczył nos. Widząc go roześmianego, czułam motylki w brzuchu. Delikatnie uniosłam głowę z nad trawy, aby się mu lepiej przyglądnąć.

Podparłam ciało na łokciach, obserwując go przez chwilę, zanim zaczęłam skakać wzrokiem po tym, co było w okół nas. Nie potrafiłam sobie wytłumaczyć tego, dlaczego trawa wydawała mi się w tym miejscu bardziej zielona niż w centrum miasta, ale przysięgam, że tak było. Albo czemu strumyk wydawał pięknieszy dźwięk niż jakakolwiek rzeka. Pluskanie wody nie powinno się jakoś wielce od siebie różnić. Ale z każdą chwilą zadziwiało mnie to coraz mniej. Bo nawet Harry był tutaj inny niż zazwyczaj.

- Dea? - mruknął szatyn. Spojrzałam na niego i zauważyłam, że miał zamknięte oczy.

- Hm? - Uniosłam brwi, kładąc głowę ponownie na ziemi.

- Jesteś moją najlepszą przyjaciółką - powiedział, a na moją twarz wkradł się uśmiech. Oderwałam ciało od ziemi i przesunęłam Harry'ego ze swojego brzucha na swoje kolana. Pochyliłam się nad chłopakiem, który w między czasie otworzył oczy i bez wahania pocałowałam go. Zaczęłam delikatnie, wplatając palce w jego loki, ale szatyn zaraz przejął kontrolę i pogłębił nasz pocałunek. Przyciągnął moją twarz bliżej swojej i zaskoczył mnie w pewnym momencie, kiedy przewrócił nas i zawisł nade mną.

Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy i oboje próbowaliśmy złapać oddech. Chłopak dosłownie musnął moje wargi swoimi, ale od razu znowu się odsunął. Jego wzrok padał na różne fragmenty mojej twarzy i tak jak on mi się przyglądał, tak samo mogłabym badać oczami każdy jego skrawek godzinami. Nigdy by mi się nie znudził. Jednak w tamtej chwili o wiele bardziej pragnęłam jego miękkich ust niż przyglądania się mu.

Przejechałam odważnie językiem po dolnej wardze chłopaka, łapiąc za materiał jego koszulki, aby go do siebie przyciągnąć. Drugą rękę ułożyłam na torsie Harry'ego, rozkoszując się jego smakiem.

Usłyszeć od szatyna, że jestem jego najlepszą przyjąciółką było czymś, co przekonało mnie po raz kolejny o tym, że mnie naprawdę kochał. Nie wiem, jak często jeszcze miałam sobie to uświadamiać, zanim naprawdę by to do mnie dotarło. Chyba potrzebowałam tego ciągłego przypomnienia. Potrzebowałam jego ciągłej uwagi i troski, aby nie mieć wątpliwości co do tego.

- Wymęczysz mnie - rzucił Harry między pocałunkami, które pozostawiał na mojej szczęce. Uśmiechnęłam się, odchylając lekko głowę, aby umożliwić mu lepszy dostęp. Przemieściłam ręce na jego kark i wypuściłam niespodziewany jęk, gdy chłopak zagryzł i zassał skórę na mojej szyi, tworząc na niej malinkę.

Szatyn oderwał się ode mnie i opadł obok na ziemię, przeczesując włosy. Zawiesiłam wzrok na jednej z chmur nad nami, śledząc to jak przemieszcza się po niebie. Czułam się w tamtej chwili jak taka chmurka. Lekka i wolna. To może głupie porównanie, ale tak właśnie było. Stwierdziłam, że czułam się jak skupisko kondensatów substancji występującej w postaci pary. Ta biała wata cukrowa na błękitnym tle. Wełna baranka.

- Kiedy chciałabyś wrócić? - zapytał chłopak. Jego zielone oczy padły na mnie. - Robi się już późno.

- Szczerze? - Uniosłam do góry kącik ust. - Nigdy. Mogłabym tu zostać na zawsze dla chwil jak ta.

- Na zawsze to trochę długo, nie sądzisz? - Kątem oka widziałam, jak Harry siada obok mnie, krzyżując ramiona.

- Może i tak - uznałam, wzruszając ramionami. Usłyszałam ciche prychnięcie chłopaka, który powoli wstał i ujrzałam wystawioną w moją stronę dłoń.

- Naprawdę musimy powoli wracać - powiedział. Westchnęłam i wydęłam w niezadowoleniu wargę. Złapałam za jego rękę, dając sobie pomóc.

- Ale wrócimy tu jeszcze? - zapytałam z nadzieją w głosie, kiedy szliśmy powoli do naszych rowerów. - Przyjedziesz ze mną?

- Myślę, że jest to do zrobienia - odparł, układając dłoń na moim biodrze.

- I może następnym razem przyjedziemy tu mniej spontanicznie - dodałam, marszcząc brwi. - Wtedy nie będę miała powodu do krzyczenia, żebyś zawrócił samochód.

- To było całkiem zabawne - stwierdził, za co dostał kusańca w bok.

- Miałam wysiąść z samochodu - przyznałam, kręcąc głową. Harry parsknął śmiechem. - Poważnie mówię.

- Dobrze, że zostałaś - wtrącił z uśmiechem na ustach. - Musisz czasami wyluzować. Dać sobie odpocząć.

- Wiem - mruknęłam, kręcąc nosem.

Nie chciałam niestety przyznać Harry'emu, że on także był dla mnie pewnego rodzaju źródłem stresu. Chociaż nie, może nie on sam. Raczej jego kariera, która powodowała ciągłe myślenie o tym, czy aby na pewno nikt nas nie śledzi. Czy mogę w spokoju trzymać jego rękę. I Thana... Thana, Thana, Thana... Cholera.

Tak, przestałam o niej myśleć. Odkąd wyznałam Harry'emu, że go kocham, próbowałam udawać, że dziewczyna nie istnieje. Później go pocałowałam i w prawdzie przeszła mi wtedy przez myśl, ale zignorowałam złe uczucie, które się wtedy znowu pojawiło. Byłam w tym całkiem dobra. To tak, jakbym z czasem wyćwiczyła sztukę niesłuchania swojego sumienia, które mnie gryzło po stopach jak wściekły pies. Przyzwyczaiłam się do tego. I nawet gdybym miała pod koniec stać w kałuży krwi, którą wszyscy będą w stanie zobaczyć, przynajmniej go kochałam, a on mnie.

liczba słów: 882

Gra Przegranych ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz